Wojtek! Wrzask Zbyszka przeciął powietrze ostro, rozbrzmiewając w całej hali.
Co kur*a? Zapytał żeczony gramoląc się z pod wysmarowanego olejem auta.
Masz te klucze, które potrzebowałem? Zapytał Zbychu wyciągając brudną od smarów dłoń.
A weź je. Mężczyzna rzucił kilka imbusów.
Dzięki. Jego rozmówca schował je do kieszeni.
Tym czasem ja barowałem się z naprawą starego Audi. Coś nie chciało działać mimo moich najszczerszych chęci. Przywiózł go tu jakiś koleś wczoraj i chciał szybkiej naprawy, ale złom nie dawał się naprawić. Zawsze co.ś było nie tak. Jak nie rozje*ana skrzynia biegów, to wybite lusterko. Jak nie to, to pasek klinowy się ślizgał. Itd.
Kur*a, ja pier*ole! Powiedziałem zrezygnowany wycierając dłonie o robocze spodnie.
Ten żench chyba nadaje się tylko na złom!
Ej. Jaruś. Nie panikuj. Otrzeźwił mnie głos naszej złotej rączki, Marcina. Co tym razem.
Kur*a, turbina się odłączyła. Odparłem z wściekłą miną przeczesując palcami gęste włosy.
Spokojnie. Czarnowłosy chłopak wlazł pod maskę. Po chwili coś o dziwo zaskoczyło i silnik zaczął pracować.
No dobra. Teraz tylko zadzwonić do tego kolesia. Odpowiedziałem z ulgą.
Słyszałeś, co dzisiaj gadali w telewizji? Zapytał mnie Marcin po wyjściu z wnętrza maski.
Coś tam o jakihś niepokojących zawirowaniach kosmicznych, a co? Zapytałem zaciekawiony.
Sam kur*a zobacz. Chłopak podsunął w moim kierunku swojego smartfona z wyświetloną audycją w telewizji.
Niezidentyfikowany objekt zbliża się w stronę ziemi! Niezidentyfikowany objekt jest coraz bliżej ziemi! Niezidenty, nie wytrzymałem i wcisnąłem stop na ekranie.
Kur*a. Znowu chcą nam coś wmawiać. Koronawirus im nie wystarcza? Zapytałem rozzłoszczony.
Witaj w Polsce. Marcin zchował urządzenie do przepastnej kieszeni.
Rozległo się, całkiem nagle, walenie w drzwi. Ciężka blacha głośno rezonowała, przezco uderzenia słyszeliśmy w ogromnym zwielokrotnieniu.
Kto tam tak napier*ala! Zbyszek podszedł do drzwi otwierając je jak to on, z rozmachem.
Za drzwiami stała grupka ludzi. Odrazu było widać, że są przerażeni. Trzech facetów w pomiętych koszulach i jakieś dwie dziewczyny z głowami wręcz wciśniętymi w ramiona.
Co jest? Zapytał Zbysław otwierając szeżej bramę.
Po, po, popatrz w gó, górę. Wykrztusił jeden z nieznajomych celując palcem w niebo.
O kur*a, ja pier*ole! Zawołał nasz szef podnosząc głowę.
Zaciekawieni zbliżyliśmy się do wyjścia. Osłupieliśmy podnosząc głowy.
Centralnie nad nami przelatywało coś, co przypominało mały wulkanik, sypiący iskrami. Było pomarańczowe, poprzecinane szczelinami i kraterami jak mały księżyc.
Musimy się tutaj zchować! Zawołał ten sam mężczyzna pakując się do środka z resztą.
Chwila, chwila! Zbysław powstrzymał go ramieniem. To jest to gówno, o którym gadają w telewizji?
Nie wiem, ale znam się na tych rzeczach i wiem, że to kur*a jest prawdziwe! Odparł histerycznie jego rozmówca.
Wpuściliśmy wszystkich do środka i na wszelki wypadek zabarykadowaliśmy drzwi. Potem po wytartych schodkach zeszliśmy do bunkra. Ktoś, kiedyś, wpadł na pomysł, żeby tutaj wybudować nasz warsztat. Teraz, ten bunkier mógł nas ocalić.
Zamknęliśmy właz i czekaliśmy co będzie dalej. Kamery doskonale pokazywały to, co działo się na dworze.
Dobra. Jak mamy przeżyć to nie zaszkodzi, jak poznamy nasze imiona. Przerwał Wojtek. Ja jestem Wojtek, to jest szef Zbychu, Marcin, Jarek, a gdzieś tu kręci się jeszcze Adam. Magazynier. Przedstawił nas Wojtek.
Mateusz, Adrian, Cezary, Sabina, Dorota. Odparł nasz rozmówca wskazując odpowiednie osoby.
Tutaj mieliśmy najbliżej. Wracaliśmy z bloku, wiecie, tego tu, taki pięciopiętrowiec, no i zobaczyliśmy to coś. Najbliżej stał wasz warsztat, więc na wszelki wypadek woleliśmy tutaj się ukryć.
No dobra. Spoko. Zaczął Marcin, ale w tym momęcie rozległ się straszny huk. Piekielne trzęsienie ziemi rozrzuciło nas wszystkich byle gdzie. Poczuliśmy dziwny, jakby ozonowy zapach i usłyszeliśmy trzask gniecionej blachy.
Kur*a, spadł! Wrzasnął Mateusz patrząc przez jedną z kamer.
Z naszego warsztatu nie pozostało wiele. Zaledwie kilka powyginanych we wszystkie strony metalowych płyt. Cały warsztat, blok z naprzeciwka, pół miasta przysłaniał ten pomarańczowy objekt, jeszcze sypiący iskierkami przez tarcie.
Właśnie wtedy, zapanowały czasy w których każdy musiał martwić się o każdego, a pieniądz utracił jakąkolwiek wartość. Wszystko przez 1 meteor, który upadł na nasze miasteczko, druzgocząc majątek wielu osób, a inne, skazując na zimną śmierć pod grózami.
super