Wszystko się kończy, wszystko się zaczyna, cz9. Creepy pasta.

Deszcz bębnił jeszcze długie godziny. W trakcie kolejnego opadu zdążyli doświadczyć kilkunastu skoków napięcia, utrat prądu oraz wystrzałów z za okna, najpewniej wojskowych usuwających, chorych? Nie mieli pomysłu jak nazwać ludzi dotkniętych bakterią z wody.
– Słuchajcie dziewczyny. Zrobimy tak. Przestanie lać, znajdę jakąś maskę czy coś na wszelki, cholerny wypadek, pojadę do pracy, albo chociaż do Józka, zobaczę jak u nich. Podowiaduję się, co to jest za cholerstwo, może ktoś już wie więcej od nas. Zrobię zapasy, uszczelnimy dom i przeczekamy to jakoś. – Zaproponował Albert.
– Obawiam się, że to będzie jedyna dobra opcja. – Odparła Anna przytulając mocno męża.
– Nie chcę się narażać, ale wiesz, jak jesteście dla mnie ważni. Nie chcę żyć w nieświadomości. – Mężczyzna rozpoczął przegrzebywanie szafek. Oczywiście, jakto zazwyczaj bywa to, czego szukał, znajdowało się na samym dnie.
Stara maska przeciwgazowa. Porysowana, rdzewiejąca, ale sprawna! Przy okazji poszukiwań znalazł też kilka innych, wartych uwagi przedmiotów. Starą wiatrówkę, woreczek ze śrutem, powojenne, drewniane radio, oraz kilka innych rzeczy mniej lub bardziej ważnych, które umieścił w bardziej widocznym miejscu. Wiatrówkę i maskę jednak zapakował do plecaka.
– Zamknijcie drzwi. Zapukam 3 razy, potem 3 i znowu 3 z przerwami, wtedy otwórzcie drzwi. Inaczej nawet nie myślcie o tym, żeby dotykać zamka. Rozumiecie? – Zapytał, na co kobiety kiwnęły z powagą głowami.
Gdy deszcz przestał padać Albert wyszedł z domu z maską zawieszoną na szyii. Ulica wyglądała jeszcze gożej niż ostatnio. W kałużach pływały smętnie skrawki ubrań, potłuczone butelki, resztki jedzenia oraz odłamki cegieł. Kilka osób z sąsiedztwa też postanowiła wyeksplorować nową sytuację, ponieważ poruszali się niemrawo także z maskami. Czy to zrobionymi z garnka, miski czy czego innego, ważne było, żeby osłonić twarz na wypadek deszczu. A ten mógł zacząć koncert szybko. Chmury bowiem były obrzmiałe i wyglądały tak, jakby miały spaść z nieba na ziemię i eksplodować, zalewając wszystko zkarzoną wodą.
Mężczyzna wsiadł do auta. Z niepokojem zauważył, że na błotniku widać ślad korozji, a lakier jest w wielu miejscach roztopiony. Jakby woda albo jej napór niszczył po woli samochód. Na razie musiał to zignorować.
Zapuścił silnik i włączył radio. Bez ustannie jednak był nadawany komunikat o proźbie o zostanie w domach i czekania na newsy. Wdusił jednak pedał gazu i na niemal pełnej prędkości zkierował się do domu przyjaciela.
Dotarł na miejsce po kilkunastu minutach. Józef mieszkał niemal na drugim końcu miasta, w rzadko zabudowanym terenie. Miał dzięki temu dalej od firmy, ale zdrugiej strony szybciej zjawiał się na miejscu, bo korki były tutaj rzadkością.
Albert podjechał pod drzwi klatki, które wyglądały tak jakby ktoś chciał je wyrwać z zawiasów. Dolny zawias był ciężko uszkodzony i skrzypiał straszliwie, a klamka była ułamana. Mimo wszystko drzwi pozostawały otwarte.
Jednak nie. Uświadomił sobie po pchnięciu ich. Zamek był nadal zamknięty, lecz ktoś wysunął skobel z framugi, skutkiem czego klamka zamykała obecnie drzwi na słowo honoru, a stan zamka nie miał żadnego znaczenia.
Bez przeszkód udało mu się dotrzeć pod mieszkanie przyjaciela. Zaczął pukać i dzwonić dzwonkiem, lecz drzwi się nie otwierały. W jednym oknie paliło się światło, więc Józek był z pewnością w domu.
– Józek! To ja, Albert! – Zawołał przez dziurę po wizjerze.
Zamek szczęknął. Drzwi uchyliły się, odsłaniając bladego, zpoconego mężczyznę trzymającego w lewej ręce łom. Uspokoił się jednak, widząc na progu Alberta.
– Kurwa. Stary. Po jaką cholerę wychodzisz z domu! – Zapytał przepuszczając go w drzwiach.
– Nie możemy żyć w nieświadomości. Wypuścili ze szpitala Natkę. Zabunkrowaliśmy się w domu, a ja wyszedłem na zwiad. – Wytłumaczył, zciągając płaszcz na haczyk.
– Ja pierdole. Co tam się tak właściwie dzieje? – Zapytał Józef idąc do salonu.
– Nie będę cie oszukiwać. To wygląda jak z tandetnego horroru. Wszystko niszczeje, ludzie strzelają do siebie, nie było tutaj wojska jeszcze? – Zapytał ze zdziwieniem.
– A myślisz, że dla czego zawias jest wyjebany? – Odpowiedział pytaniem na pytanie. – Weszli, wywarzyli drzwi od klatki, zastrzelili chyba kogoś, poszli sobie jak gdyby nigdy nic, a ja tutaj siedzę jak trusia i boję się wystawić nos za drzwi! – Odpowiedział.
– Kurwa mać! – Odparł na to Albert.
– Lepiej bym tego nie ujął. Jakaś zaraza podobno. Syreny wyły jakiś czas, prąd strzelał, normalnie apokalipsa czy coś. – Józef wezdchnął ciężko, zpoglądając na obraz za oknem. Obraz nędzy i rozpaczy.

5 komentarzy

  1. Zabije cię! To się tak szybko kończy. Ja pierdolę. Zajebista creepypasta – powiedział Juzef.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink