Witajcie! Całe to opowiadanie pisałem 1 dzień. Tak 1 dzień, dzisiaj. Ciekawy jestem jak wam się zpodoba, bo takiego dzieła w 1 dzień nigdy nie ukończyłem, ale może to znak, że powinienem pisać więcej właśnie? No nic, zapraszam do lektury.
Co prawda nie pobije to snapdragona 666 pod względem ilości znaków, ale to i tak wsumie jest taki mały kolosik.
To nie miało tak wyglądać! Zupełnie nie tak, stanowczo, można rzecz.
Obecna sytuacja wymknęła się kompletnie z naszej kontroli. Co chwilę otrzymujemy kolejne, druzgocące wiadomości, które tylko doprowadzają naszych do kompletnego rozpadu umysłowego, zmieniając ich w kukiełki, szukające swego lalkarza, który pociągnie za właściwe sznurki. Wiara we wszystko już dawno została utracona. A nie, przepraszam. Wierzymy w koniec, w chaos i w śmierć. Bo obecny stan pozwala tylko na te 3 rzeczy. Aż dziwne, że kostucha jeszcze nas nie dopadła. Na zewnątrz wszyscy padają jak muchy, ale tutaj, w wewnętrznym kręgu jest to poprostu niemożliwe.
Myślicie, że nie prubowaliśmy samobójstw? Owszem, prubowaliśmy, z marnym skudkiem. Strzał w łeb skudkuje tylko pierońskim bólem do momentu wyjęcia kuli. Powieszenie się utródnia oddychanie, można tak wymieniać i wymieniać, a wniosek zawsze będzie tylko jeden. To zaszło zbyt daleko. Wszystkie mosty zostały dawno wypalone do ostatniej drzazgi. A nam pozostaje tylko trwać w tym półstanie i wyniszczać się psychicznie, może w końcu śmierć popatrzy na nas łaskawiej.
Ale myślę, że wypadało by zacząć od początku, prawda? No więc.
W roku 2010 technologia na świecie zaszła bardzo daleko. Wykroczyła po za znane w XXI wieku wyobrażenia o tym, jak będzie wyglądać świat przyszłości. A wszystko wyglądało tak pięknie i idealnie, że wszyscy utracili dawno czujność.
Choroby praktycznie zneutralizowane. Średnia długość życia podniesiona w chój. Wszystko łatwo dostępne. Mało morderstw, kradzieży i zbrodni. Słowem, świat prawie idealny. Podkreślam, prawie.
MY zajmowaliśmy się rozwojem eksperymentalnej technologii, która miała doprowadzić do ideału ostatecznego. Największym projektem naszego, zgromadzenia czy jak tam to można nazwać był projekt endless, który w wielkim skrócie sprowadzał się do sprawienia, by ludzkość była nieśmiertelna.
Już widzę wasze niedowierzanie, uderzanie dłońmi w czoła czy facepalmy, ale na prawdę. Obecna technologia mogła na to pozwolić!
Pierwsze oznaki tego, że coś tu jest nie tak, były zauważalne już 2 lata później. Kilka królików doświadczalnych skarżyło się na bóle, rwanie w kościach i przemęczenia. Oczywiście zignorowaliśmy to tłumacząc to sobie poprostu tym, że organizm musi się przystosować do nowej sytuacji. I może tak początkowo było? Może gdyby zostawić projekt pierwszy, to faktycznie świat stał by się w naszym mniemaniu idealny? Tego nie wiem ja, i nie wie reszta.
Kolejne oznaki nadchodzącej katastrofy przyszły z za kręgu. Tak nazywaliśmy naszą placówkę, osadzoną a jakże, w Nevadzie, w miejscu potocznie znanym jako strefa51. Jedno wam mogę powiedzieć, to ściema.
Informacje napomykały coś o nadchodzącym z kosmosu nowym wirusie, który był jak narazie nieuleczalny przez nasze tabletki. Kolonie na Marsie były stopniowo wyniszczane, tak jak i na księżycu. Tylko ziemia oraz Pluton trzymały się jeszcze.
Znowu nasza pycha kazała nam myśleć, że to pewnie jakieś zawirowania, które nie mają szans dotrzeć do głównego ośrodka życia wszelkiego, inaczej na ziemię. Ile to już było wcześniej informacji o nieznanych, kosmicznych wirusach?
Pracowaliśmy więdz dalej, zakazując pracownikom i królikom opuszczania kręgu. To był chyba pierwszy z największych błędów, które popełniliśmy. Co prawda odgrodziliśmy się od wg nas naciąganej katastrofy, ale utraciliśmy także prawie całkiem kontakt z resztą układu słonecznego, co niosło za sobą kolejne, zgubne skudki.
Mijały lata, wszystko zdawało się być w porządku. Wirus nadal trwał sobie tylko na marsie oraz księżycu, króliki nie skarżyły się na bóle, a praca szła, co poprawiało tylko nasz prototyp. Nazwaliśmy go CVC16X na cześć pierwszego naukowca, który wytworzył pierwsząfiolkę produktu.
Lecz coś oczywiście znów musiało się zacząć dziać. Otrzymywaliśmy doniesienia o tym, że na słońcu dzieje się coś niedobrego. Zauważono drastyczny spadek temperatury tej gwiazdy, oraz po woli zmieniającą się barwę na bledszą. Wg innych to nasze często toksyczne i radioaktywne odpady, które paliliśmy, pogarszały stan słońca. Za pewne mieli oni rację, ale pycha kazała nam ich wyśmiać i zamknąć pierścień całkowicie na 3 miesiące.
To był drugi z największych błędów. Jedyna szczelina w pierścieniu, to był właśnie piec, w którym niszczyliśmy resztki. A dym leciał sobie spokojnie prosto do słońca.
Wkońcu stało się. Słońce zauważalnie przygasło. Zaczęło nas to lekko niepokoić, lecz produkcja i palenie odpadów trwała nadal w największym porządku. Śmiertelność w śród królików, przettem dość wysoka zaczęła bardzo szybko maleć, a nasze tortury na sprawdzanie wytrzymałości odnosiły coraz mniejsze skudki. To też jednak wzmagało także naszą pychę. Zaczęliśmy czuć się wręcz jak bogowie.
W roku 2109 kolonia na księżycu upadła całkowicie. Wirus wyniszczył całą populację na tej skale, ale to nie było najgorsze. Mniej więcej w tamtym okresie na ziemię zaczęły spadać meteory. Był to wynik górników, którzy wcześniej kopali na księżycu w poszukiwaniu azylu. Niestabilna w tym momencie asteroida zaczęła się powoli degradować. Kawałki, które docierały na ziemię były do cna przesiąknięte kosmicznym wirusem. Chyba nie muszę muwić, co to oznaczało dla ziemi, prawda?
Masowe zgony były na porządku dziennym. Coraz więcej gatunków zwierząt znajdowało się pod bardzo ścisłą ochroną. Jednak wirus został powstrzymany przez nasze kapsułki, które dość szybko wytworzyliśmy. Przynajmniej, tak się nam zdawało, ale o tym później.
Rok 2113. Księżyc rozpadł się całkowicie. Żeby było ciekawiej, szkody na ziemi były bardzo niewielkie. Większość kawałkówpadła do wulkanów, które się nimi już zajęły. Ludzie na zewnątrz pierścienia zaczynali się buntować. Żądali, byśmy otworzyli wrota placówki, a najlepiej porzucili nasze badania. Mieli pewność z resztą słuszną, że wszystko jest także naszą winą, w co oczywiście początkowo nie wierzyliśmy.
Kolejny już błąd. Wzmożona produkcja odpadów oraz wirus docierający z głębin ziemi wygasiły słońce. W roku 2120 było ostatnie zaćmienie słońca, po którym gwiazda błysnęła bardzo jasno, po czym eksplodowała. Pluton został zniszczony, tak jak większość księżyców jowisza. Znowu dziwnym przypadkiem, zniszczenia na ziemi były bardzo małe. Początkowo.
Światło słoneczne, które przestało płonąć sprawiło, że pobór elektryczności na świecie drastycznie wzrósł. Należało teraz doświetlać rośliny i planetę. Zostało wyprodukowane sztuczne słońce, które następnie umieściliśmy na orbicie. Wymagało ono jednak tak wielkiej ilości energii do zasilania, że cywile często nie mieli środków, by prąd działał u nich w domach.
Oczywiście doprowadzało to do powstań oraz wojen. Świat niszczał po woli. Ludzie umierali, natomiast my, zaślepieni naszym geniuszem pracowaliśmy tak, jakby nic się nie działo.
Rok 2133 był częściowo przełomowy. Wysłane na orbitę w statkach kosmicznych ekspedycje za pomocą specjalnych magnesów pozbierali wszystkie fragmenty słońca, które się dało, umieszczając je w sztucznej kuli. Rezultat? Mniejsze zapotrzebowanie na prąd, ale w przypadku wybuchu tej kuli, układ słoneczny najprawdopodobniej przestał by istnieć, ponieważ sztuczne słońce było jednym wielkim reaktorem atomowym.
Do dzisiaj nie wiem, kto przepuścił ten pomysł o naprawieniu słońca. Nad naszymi głowami znajdowała się teraz bardzo delikatna, śmiertelnie niebezpieczna bomba. Oczywiście przez planetę przeszły kolejne wojny, które trwały jednak krudko z obawy na stabilność reaktora.
W naszym odizolowanym środowisku także zdażały się strajki i bunty, a najczęściej ucieczki królików. Wszystko było jednak jakimś sposobem utajniane przed resztą świata. Do dzisiaj ciekaw jestem, jak. Wiadomo było natomiast, że króliki są obecnie bardzo wytrzymałe. Należało wystrzelać cały magazynek karabinu maszynowego, by zabić człowieka napojonego naszym preparatem. Uważaliśmy to za wielki krok do przodu, więc pracowaliśmy dalej.
Jedyna dobra rzecz w tym wszystkim polegała na tym, że nie sprzedawaliśmy tego jeszcze nigdzie ani nikomu. Gdybyśmy to zrobili, nie chcę nawet myśleć o skudkach koszmarnej wojny, która z pewnościąby wybuchła i trwała przez dziesięciolecia.
W roku 2140 opracowaliśmy kapsułki życia, potrafiące wyleczyć każdą, do słownie każdą chorobę. Wysłaliśmy je w obieg. To była chyba jedyna dobra rzecz, którą ztworzyliśmy w tym koszmarnym miejscu. No też nie do końca, bo lekarze utracili pracę, ale generalnie było to działanie na plus. Szkoda tylko, że tak późno.
Dochodzimy do roku 2152, w którym króliki były ekstremalnie wytrzymałe. Wybuch granatu w ustach tylko doprowadzał do utraty przytomności. Oczywiście wpadliśmy w euforię, zwiększając prędkość fabryk produkujących specyfik.
Ale to oczywiście nie koniec tego wszystkiego. To był do piero początek. Odkrycie dodało nam sił, więc produkcja drastycznie poszła w górę. Już nawet naładowany reaktor nuklearny nad nami wyparował gdzieś z naszych głów. Dziwne, że nie wybuchł. Może ktoś go jednak zabezpieczył? Tego też nie wiem i chyba nawet lepiej, że nie wiem.
Rok 2155. Zaczynamy wybiegać po za układ słoneczny w poszukiwaniu nowych miejsc życia, na wszelki wypadek. Kolejny wielki błąd.
Odkryto kilka mniejszych i większych skupisk planetarnych, lecz zostało wybrane jedno, nazwane Erm.
Początkowo myśleliśmy, że erm jest kompletnie bezludny. Składajacy się z jjedenastu planet układ wyglądał na bardzo spokojny. 3 wielkie słońca przypominały nam tylko lata świetności naszego, które zniszczyliśmy. Jakże marna wydawała się teraz imitacja, która krążyła po układzie ziemskim, który tak nazwano po wygaśnięciu słońca, bo ziemia stała się stolicą.
Erm był jednak zamieszkany. I to zamieszkany przez bardzo wrogie i bardzo inteligentne istoty. Przypominały one ogromne, przerośnięte karaluchy. Potrafiły wydawać wiele dźwięków i były niezwykle agresywne. Krwawe zamieszki na planetach Ermu doprowadziły do pomysłu odpalenia bomby światła, jednego z najnowszych i najgorszych za razem wynalazków XXII wieku.
Bomba światła zabijała tylko istoty żywe, kompletnie nie ruszając materii na około. Była idealna do usuwania problematycznych jednostek i miast, ale bardzo kosztowna w produkcji. Pomysł początkowo odrzucono z uwagi na to, że rdzenni mieszkańcy ermu mogli się jeszcze nam, ziemianom przydać, ale był kilkukrotnie ponawiany. Ermianie bowiem zaczęli napływać na ziemię wściekli i rządni zemsty za zabitych pobratymców.
Przez ten wielki błąd, wywołaliśmy największą wojnę światową, którą można sobie wyobrazić. Ermianie masowo przybywali do układu ziemskiego, zabijając, niszcząc i plądrując. Była to straszliwa, niemal niepowstrzymana plaga, bo ermianie byli bardzo wytrzymali i o wiele silniejsi od ludzi.
Zaprzęgnięto roboty bojowe. Szybko jednak musieliśmy zaprzestać ich wysyłanie, ponieważ ermianie adaptowali je do w łasnych armii. Ze smutkiem musieliśmy je niszczyć.
Obecnie, pomysł z rzuceniem bomby światła na erm wydawał się idealny. Na ziemię oczywiście nie mogliśmy jej zrzucić, żeby nie zabiła naszych.
W roku 2163 wynaleziono bomby światła, które mogły podążać za dna. W skrócie, mogły zabijać konkretne osoby, bądź gatunki. Lecz ermianie nie mieli znanego nam genotypu, co przynajmniej na razie uniemożliwiało nam użycie bomb.
Pod koniec roku ermianie już biegle władali językami ziemi. Wtedy też przywódca ermian wygłosił znaną do dziś przemowę.
"Ziemianie. Najpaskudniejsze, plugawe istoty błąkające się po kosmosie. Wasza rządza władzy tylko was wyniszczy. Nie mogliśmy patrzeć na to, jak wyniszczacie ten układ. Przez was nie istnieje jedna z siedmiu planet, druga jest poważnie uszkodzona, natomiast największa, centralna gwiazda obecnie jest nędzną atrapą. Jesteśmy ludem pokojowym, lecz nie możemy patrzeć, jak niszczycie wszystko na około. Siebie możecie zniszczyć, to będzie o wiele lepsze dla wszystkich. Ale zapłacicie słono za zniszczone tereny! Dla tego też przysięgliśmy walczyć do puki, do puty ostatni ziemianin nie polegnie."
Wzburzyło to wszystkich. Ermian zaczęto nazywać plugawymi pomiotami kosmosu. Jakaś nieoficjalna grupka kosmonautów dostała się w erm, wysadzając tam bombę świetlną. Zabili miliony ermian.
Gdy przywódca się o tym dowiedział natarł z większą furią na wszystkich, przeklinając nasze barbażyństwo. Informacje o tym, że ermianie także zabijają niewinnych spotykały się z odpowiedzią wina jest zbiorowa. W końcu ermianie zdobyli Marsa oraz Wenus, wytępiając wszystkich tam żyjących.
Rok 2170 był chyba najgorszym w tym wieku. Ludzi było co raz to mniej, a ermian co raz to więcej. Napływali ze wszystkich planet układu, mszcząc się za brutalne wybicie ich ziomków. Używali straszliwej broni, która wyparowywała kilkunastu ludzi na raz, zostawiając po nich kupkę dymiącego błocka. Nadal dziwi mnie to, że tak brutalna wojna nie uszkodziła tkwiącego nad wszystkim reaktora atomowego. Może był to jakiś żart kogoś z góry?
W tym roku wymordowane zostało kilka milionów ludzi, a zaledwie sto tysięcy ermian. Ich zielona krew okazała się świetną podpałką, więc poprostu paliliśmy ich truchła.
Jowisz został także przejęty przez najeźćców z kosmosu. Poszukiwania bezpiecznych układów planetarnych kończyły się często fiaskiem. Znalezione skupiska były albo zbyt małe, albo nie nadawały się do życia dla ludzi. Część uciekła na erm, kończąc swój żywot. Ziemia była w strasznym stanie, a małe bomby światła wybuchały prawie co chwilę, niszcząc skupiska ermian, którzy odpłacali się, detonując całe obszary i miasta, przechylając i tak przegraną dla ludzkości wojnę na swoją stronę.
Rok 2180, wojna nadal trwa w najlepsze. Ukryty przed wszystkimi pierścień nadal nie został odkryty przez przybyszów, co uważam za łud szczęścia, nic więcej. Chociaż może lepiej, jakby zniszczyli tę placówkę?
Ermiańskie wojska posuwały się w głąb ziemi, niszcząc wszystko i wszystkich. Przypadkiem odkryli oni zamarznięty kawałek meteoru, pozostałość po księżycu gdzieś na biegunie północnym, co miało dobrą i złą stronę.
Zła była taka, że podobno wymarły wirus znów wrucił na ziemię. Dobra jednak była o wiele lepsza. Ermianie okazywali się bardzo podatni na kosmiczną chorobę. Zabraliśmy więc cały kawałek, zmieliliśmy i wytworzyliśmy pociski pełne tego plugastwa. Może ktoś z góry chciał się nad nami ulitować? Ważne jednak było to, że ludzie zaczynali wychodzić na prostą, a ermianie padać, rażeni pociskami zarazy.
Do roku 2188 martwych ermian było prawie tyle samo, co ludzi. Wtedy też wódz tych istot zarządził zaostrzenie ataku na centrum ziemi. Szli jak tarany, które rozłamywały się tylko częściowo gdy wdeptywali w rozsiane wszędzie miny wypełnione po brzegi księżycową plagą, tak nazwaliśmy ten dziwnie przychylny nam wirus. Zpowalniało to ich marsz, lecz nie na tyle bardzo, żebyśmy mogli coś wymyśleć tak, by ziemia wygrała to bestialskie starcie.
W roku 2191 anntarktyda została zniszczona. Lodowce z hukiem rozpadły się, uwalniając kilka tysięcy zahibernowanych dinozaurów. Pradawne istoty początkowo wydawały się żartem, lecz były one jak najbardziej prawdziwe. |Drapieżniki niszczyły ermian prawie tak łatwo, jak zaraza. Ermianom ciężko było zabijać gady, ponieważ ich zahartowane w lodzie i grube, łuskowate skóry odbijały większość pocisków. Bestie jednak niszczyły też ludzi, ale ustanowiono zakaz ich zabijania. Po pierwsze, to dinozaury. A po drugie, przynoszą więcej zysków, niż szkód dla układu ziemskiego, który prawie całkiem zalany był przez ermian.
Rok 2195 był rokiem wyzwolenia. Odbiliśmy Marsa oraz Jowisza z rąk wroga, posyłając stacjonujące tam oddziały w prużnię. Kilka wysłanych na inne planety dinozaurów z radością mordowało najeźćców. Wtedy też zaczynaliśmy mieć nadzieję na to, że uda się pozbyć kosmicznych istot z naszych ziem.
Nic nie zapowiadało nadciągającej katastrofy, która wydażyła się w roku 2198. Zbiorowa erubcja wulkanów, które wypluły z siebie hektolitry płonącej lawy. Był to straszliwy pomór. Zginęły miliony ermian, ale wcale nie mniej ludzi. Obecnie, w całym układzie stacjonowało zaledwie sto milionów ludzi i sto piętnaście ermian.
Ostudziło to także zapał walczących na jakiś czas, wprowadzono tymczasowy stan pokoju. Armie przegrupowywały się. Po tylu latach nieustających walk wszyscy zachowywali się jak roboty, wykonując tylko nakazane im polecenia.
Pokój oczywiście nie mógł trwać wiecznie i został zerwany przez Ernian. Jakiś niesforny młodzik rzucił się na kilku śpiących żołnierzy, którzy bezlitośnie pozbyli się obcego. Przy tej aferze zarządano spodkania z przywódcą plemienia, który wtedy właśnie został pokonany, i to przez własną nieostrożność. Nadepnął na minę, oraz otrzymał postrzał na tyle niefortunny, że znalazł się w centrum eksplozji ładunku wybuchowego, przypłacając to oczywiście życiem.
Rok 2200, wojna oczywiście trwa nadal. Rozjuszeni ernianie byli na tyle brutalni, że szala zwycięstwa znów przechylała się na ich stronę. Brutalność plemienia była bardzo, bardzo wysoka. Poprzednie ataki wydawały się teraz igraszkami. Wtedy do akcji wkroczyliśmy my, wprowadzając na rynek kapsułki wzmacniające. To miało być coś w stylu dopingu, jednak nie noszącego za sobą żadnych skudków ubocznych ani negatywnych. To był kolejny duży, ale nie ogromny błąd.
Ludzie byli bardzo brutalni po zpożyciu tych tabletek. Mordowali wtedy, można by powiedzieć, dla przyjemności. Lecz w końcu musiał nastąpić kres wszystkiego, a nadszedł on w roku 2210.
Wtedy też opracowaliśmy preparat na nieśmiertelność. Króliki, na których został użyty były wprost niezniszczalne. Prubna bomba światła wsadzona jednemu do ust i zdetonowana nie zrobiła do słownie nic! W euforii ktoś chyba zapomniał o wzmocnieniu blokady na około pierścieniu. Kilku naszych przypłaciło to życiem. Jakiś idiota wpadłna durny pomysł, żebyśmy połknęli tabletki, bo nasz geniusz nie może się zatracić. A my, poszliśmy za nim.
To był największy z błędów. Koszmarne bóle przez długie okresy czasu, koszmary, wszystko zalewało nas z pełną mocą, wypaczając tęgie dotąd umysły do roli bezużytecznych, wijących się robaków. Jednak zadanie swe preparat zpełnił z nawiązką. Staliśmy się nieśmiertelni. Wkroczyliśmy na pole walki, mordując ernian i plądrując ich namioty. Wtedy też ktoś, nie jestem pewien kto, ale ktoś z naszych przypadkiem uszkodził główny reaktor energetyczny ziemi. Skutkiem tego było poważne uszkodzenie całej planety. Kilkanaście państw przestało istnieć, zabierając ze sobą morze ludzi i ernian.
Tak dochodzimy do czasów obecnych. Jest rok 2220. Wojna trwa, wszyscy na około nas padają jak muchy. A my możemy tylko modlić się o koniec tego wszystkiego. Chyba to już czas, by uszkodzić reaktor słoneczny. Żegnajcie wszyscy, towarzysze i wrogowie. Za pewne nie przetrwam tego, ale o to właśnie mi chodzi. Niech nic nie zostanie po najgorszych ludziach. Po nas.
Właśnie lecę w kierunku sztucznej tarczy słonecznej. Jej blask oślepia mnie, lecz wiem, co muszę zrobić. Precyzyjnie celuję i strzemam z lasera, w sam środek.
Wybuch. Grzmot, eksplozja, swąt. Statek leci na powieżchnię planety, roztrzaskując się o nią jak orzeszek. A ja leżę na ziemi z półprzymkniętymi oczami, patrząc na chaos, który wywołałem.
Słońce miga teraz jak stroboskop. Wszystkie elektroniczne układy niszczą się w reakcji łańcuchowej. W końcu widzę oślepiający blask i,
To już koniec.
Zaraz. Chwila. Jak ja przetrwałem? Jak my przetrwaliśmy? To był olbrzymi wybuch. Pożarł wszystkich, obrucił planetę w peżynę. Dryfujemy teraz w pustce i na reszcie czujemy, że opuszczają nas siły. Błagam, niech to już się zakończy!
To chyba jakaś klątwa. Jakimi idiotami byliśmy, przyjmując ten pierdolony proszek! Czy będziemy już zawsze tak dryfować bez tlenu, bez niczego. Czóć koszmarny ból, lodowate zimno i pustkę, ale my nie rozpadamy się, tak jak to być powinno. Czy na prawdę wytworzyliśmy preparat idealny?
Jeśli tak, mogę powiedzieć tylko jedno. Nieśmiertelność to najgorsze przekleństwo, jakie może spodkać żyjącą istotę. Czy to człowiek, pies, kot czy mrówka, zawsze będzie wyglądać tak samo. Życie wieczne. Nieskończona nuda, a w przypadku globalnej katastrofy, życie w pustce kosmosu, w jego lodowatych obięciach.
Może to kara za nasze grzechy? Może teraz pokutujemy? I słusznie! Byliśmy idiotami. Pycha zeżarła nas w całości, zostawiając puste skorupy, wykonujące swą pracę jak roboty.
Tak. Muwię to. Muwię właśnie to i jednocześnie chcę, żeby to się zakończyło. Ale wiem też, że to niemożliwe. Będziemy tak trwać i trwać, puki kosmos się nie rozpadnie. Może wtedy zaznamy spokoju?
supcio
Takie spontaniczne to było.
Kurrrrrcze, zarąbiste. Powiedział bym, że ,mniej od snap dragona, ale nadal że tak powiem, "Robi wrarzenie" xd
No widzisz.
E no, jestem pozytywnie zaskoczony!
Na prawdędobra robota!