Jedna osoba powie, że niektórzy poprostu mają pecha. Takiego wiecznego, łażącego za nimi jak pies pecha, który zepsuje wszystko co się zepsuć da, uszkodzi to co do uszkodzenia, oraz zniszczy to, co jest do zniszczenia.
Inni znowu, jak to muwią, urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą. Zawsze im wszystko wychodzi, błyszczą, wszędzie ich widać. Gdzie nie spojżysz, tam jedna z tych sławnych twarzy.
Ale czy mój przypadek też nazwiecie wiecznym pechem? Bo ja już nie mam sił. Zaczynam po woli podejżewać, że to jakaś klątwa. Od razu pragnę powiedzieć, w magię nie wierzę. Ale chyba zacznę.
Od urodzenia mieszkamy razem z rodziną w małym mieście niedaleko Shikago. Tam się wychowałem, chodziłem do szkoły, by w reszcie znaleść pracę. Chociaż wróć. Nie pracę, tylko niewolę, za którą zarabiam nędzne kilkaset dolarów, które nie wystarczają na życie. Gdyby nie pomoc rodziny, był bym dawno spalony i bezdomny.
Cała ta sytuacja z wiecznym pechem zaczęła się już od podstawówki. Dzieciaki jakoś często wytykały mnie paluchami. Szeptały na mój temat, śmiały się ze mnie i wykpiwały. Oczywiście jako szczyl nie potrafiłem tego zrozumieć, dla czego tak robią i co im to daje. Rodzice, pytani o to także nie mogli udzielić mi satysfakcjonującej odpowiedzi. Szkolny psycholog znał mnie chyba lepiej, niż własną córkę, tak często u niego bywałem w tamtych latach.
Chociaż potem w cale nie było lepiej. W gimnazjum jako jedyny zostałem nakryty podczas palenia trawki i przesiedziałem czterdzieści osiem godzin w policyjnej izbie. Chyba cód sprawił, że nie miałem poważniejszych problemów. Także tylko ja złamałem rękę, gdy razem z całą niemal szkołą wychodziliśmy przez płot. Długa historia, w której główną rolę pełni zepsuty zamek, tkwiący w nim ułamany fragment klucza i bezradny konserwator. Przeleeżałem po tym kilka miesięcy w szpitalu, bo wdały się jakieś komplikacje.
Dalsze życie? Proszę bardzo. Egzamin gimnazjalny poszedł mi chyba gożej, niż źle. Dostałem się do jakiegoś liceum, które zdałem tak na skrawku, by wylądować bez matury, bez wykształcenia w fabryce kartonów, w której tkwię do dziś. A obecnie mam prawie dwadzieścia osiem lat i takie życie zaczyna mnie męczyć.
Prawie cały czas zastanawiam się, czemu akurad ja. Czemu z pośród miliardów ludzi na całym świecie musiało paść na mnie.
Pytani koledzy, znajomi czy rodzina muwili, że to normalne, że przypadki się zdażają. Ale gdy przygotowałem sobie listę wszystkich tych "przypadków", to chciało mi się płakać. Bo oczywiście to, co wymieniłem, to nie były jedyne ironie losu, które mnie spodkały. Wybrałem poprostu te najbardziej rzucające się w oczy. Już nie wspomniałem o kilku pobiciach za nic, czy przesiedzeniu prawie trzech miesięcy w pace za zbrodnię byłego prawie przyjaciela. Z tej opresji wyciągnęła mnie w tamtym czasie obecna dziewczyna, która potem miała wypadek i do dzisiaj, czyli przez cztery lata jest w śpiączce.
A teraz, pragnę powiedzieć trochę o tym, dla czego uważam to wszystko za klątwę. Otóż średnio co trzeci raz, gdy spotyka mnie jakiś "przypadek", jego skudki opadają także na bliską mi osobę, która jest w pobliżu. Przykład? Jedziemy z dziewczyną autem. Szyby opuszczone do samego końca. W radiu leci elektroniczne techno. Swędzi mnie oko. Sięgam, by się podrapać, by nagle usłyszeć krzyk siedzącej obok Emily, pisk hamulców i potworny ból zgniatanej lewej nogi, na którą od tamtego czasu kuleję, a moja wybranka leży nadal w szpitalu.
Jeśli dla kogoś to za mało, to, to tutaj macie coś jeszcze lepszego. Gdy opijaliśmy ze znajomymi zakończenie szkoły, pruchniejąca brzoza zawaliła się na naszą altankę. Dziwnym sposobem obrażenia odniosłem tylko ja oraz mój przyjaciel Mark. Reszta wyszła maksymalnie z zadrapaniami.
Czy to nie jest dziwne? Dla mnie jest. Nawet bardzo.
Ostatnio zkontaktowałem się z grupką mistyków. Powiedziałem im wszystko, co wiedziałem o moim dziwnym przypadku, a oni rozwiali moje wądpliwości po kilku badaniach i spodkaniach.
Widzicie, troszkę was okłamywałem. Otóż ja już wiem, co mnie nęka. To pradawne zaklęcie, które ktoś kiedyś musiałrzucić na moją rodzinę. Miało ono dotknąć potomka w dwudziestym pokoleniu i sprawić, że jego życie będzie piekłem. Akurad czysty przypadek sprawił, że trafiło na mnie.
Początkowo myśleliśmy, że muszę z tym żyć lub się zabić, by przekleństwo umarło razem ze mną. Ale okazało się, że jest też inny sposób. Sposób, który pozwolił by mi wreszcie wyczołgać się z pod tego przygniatającego mnie do ziemi jażma. A ja postanowiłem z tego sposobu zkorzystać.
Otóż, jeśli bym opisał całą tę historię gdzieś w liście, na jakimś portalu, czy nawet murze bloku i ktoś by to odczytał, wtedy klątwa przechodzi na tę właśnie osobę.
Pewnie teraz zastanawiasz się, po co ci to muwię. Na prawdę nie wiesz?
Powiem tylko jedno. Naprawdę, bardzo mi przykro. Przynajmniej wiesz, co możesz zrobić, zanim twoje życie będzie tak zniszczone, jak moje do tej chwili.
Właśnie czuję, jak z mych ramion spada niewidzialny ciężar. Jak chłodne kajdany przekleństwa opadają na ziemię. Właśnie dzwonili do mnie ze szpitala. Emily wyszła ze stanu śpiączki i jeśli wszystko będzie dobrze, to w ciągu tygodnia zostanie wypisana ze szpitala. Odwiedzałem ją codziennie. Tak bardzo chcę znów z nią porozmawiać. Obustronnie.
No proszę. Dzwonił szef informując, że jestem za dobry jak na obecną pracę, i przeniósł mnie do o wiele lepszego, bardziej płatnego działu.
Jeszcze raz cię przepraszam za to, że przeniosłem na ciebie całą tę klątwę. Ale zrozum. Po tylu latach, człowiek poprostu musi odetchnąć. Poczuć prawdziwe życie. Jeśli myśl przekazania tego dalej nie będzie dla ciebie tak straszna, jak za pewne jest teraz, to wiesz co zrobić.
Simon Anders.
Hehe, dobre.
mam nadzieję że na mnie nie przeidzie
Finalnie sie udało, więc to chyba na mnie nie przeszło XD
xd
ah.
Kur, po co to przeczytałem!
W poniedziałek poprawiam polski!
Moja ma to samo.
Ja cie, to na prawdę było straszne. Kurcze, chyba rzeczywiścię tą klątwę przyjąłem bo kot drapie w drzwi a za 30SEK będzie drapał że jednak zmienił zdanie. I tak przez całą noc, echhhhhh.