Cienka granica, creepy pasta.

Jakże nisko upadliśmy znajdując się w tym momencie w podziemnych jaskiniach, ukryci przed wzrokiem, spowici w ciemność, wyposażeni w marne, długoterminowe jedzenie, trochę świec, kurczący się zapas baterii i inne gadżety, które teraz uważane są za konieczność. Choć znaki widzieliśmy od dawna, oczywiście wszystko ignorowaliśmy, dumni, pyszni, zamknięci we własnych kręgach, a spiralka nienawiści kręciła się dalej.
Nie wystarczyły ostrzeżenia, zsyłane od lat. Pandemie, susze, dziwne wojny, wszystko braliśmy za przypadek, wszystkiemu stawialiśmy czoła. Trochę jak Egipcjanie, gdy odwiedził ich Mojżesz, widzieli zsyłane przez Boga plagi, ale nic sobie z nich nie robili. W końcu, przy ostatniej ugieli się widząc, że nie ma innego wyjścia. Można powiedzieć, że teraz, historia zatoczyła koło. Inne okoliczności, ale w gruncie rzeczy, chodziło o to samo.
Rozmyślanie zajmuje mi większość czasu, którego mam dużo i niedużo za razem. Z jednej strony muszę, tak jak inni pilnować, by nic nie wlazło do jaskiń, z drugiej wiem, że takie sytuacje są rzatkie, bardzo nawet. Zrobili, co mieli, teraz powieżchnia należała do nich, my dusiliśmy się pod nią, wytłumieni, pozbawieni nadzieji, choć wiedzieliśmy, że to się może stać.
Czy przywykliśmy? To raczej niepoprawne określenie. Raczej, zrozumieliśmy. Zrozumieliśmy, że człowiek nie jest Bogiem, choć na jego obraz powołany, to nim nie jest, ma swoje granice, a wolna wola, choć jest darem, nie powinna być nadużywana. Ale jak zawsze, każdy uczy się na błędach. Nie jest to problem, gdy to jakieś drobnostki w stylu utraty pracy, kradzieży czegoś, to się da jeszcze odwrócić, albo prubować. Jednak takiej sytuacji, jaką mamy obecnie raczej odwrócić nie możemy. No i, jak wspominałem wyżej, mieliśmy przesłanki, otrzymywaliśmy ostrzeżenia, które ignorowaliśmy. W pewnym sensie sami zrzuciliśmy na siebie to wszystko. Teraz to my jesteśmy robactwem, wijącym się u stóp panów, władców, nadzorców. Możecie nazywać ich jak chcecie, ale chodzi tylko o jedno.
Nie wiem nawet, po co piszę ten pamiętnik, skoro pewnie nikt tego nie odczyta. Może jednak, kiedyś, człowiek wyjdzie na powieżchnię i odzyska to, co jemu należne, zawrze pokój z Nimi, albo ich pokona, tego nie wiem. Najpewniej jednak ta mała, zarna książeczka zostanie zapomniana, albo stanie się cieniem wspomnień dawnego świata.
Nie wiecie nawet, jak tęsknię za widokiem słońca, traw, drzew, ptaków latających i śpiewających. Teraz, zadowolić się muszę stalagmitami, podziemnymi strumykami, mchem i okazjonalnie, jak szczęście dopisze, przelatującym nietoperzem, choć ich też co raz mniej, przenoszą się pewnie w spokojniejsze rejony. W sumie, to wyrzucamy je z ich domostw, budując tutaj, bunkry przetrwania, bazy.
Nie łudzę się jakoś specjalnie, że dożyję czasu zmian. Myślę jednak, że niedługo już tak wytrzymam, wyjdę, by jeszcze raz spojżeć, i umżeć, patrząc w oślepiającą tarczę słońca. Jak ja dawno go nie widziałem. Rok, dwa, pięć lat temu? Nie wiem. Na codzień towarzyszą mi kamieniste ściany jaskiń, kępy mchu i inni, wymizerowani towarzysze.
Chyba za chwilę udam się na powieżchnię. Chcę pożegnać się ze wszystkimi, w szczególności z tobą, Lisa. Mam nadzieję, że nie będziesz tak głupia, jak twój ojciec. Tylko ty mi pozostałaś i ty możesz jeszcze coś tutaj wnieść. Żegnam was, żegnam ten świat, i mimo wszystko, przepraszam. John Balthazar Linkoln. Niech pokój będzie z wami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink