Wstęp i prolog

Witajcie! Wkońcu postanowiłem coś z tym zrobić. Mianowicie od dość dawna korciło mnie, by napisać opowiadanie lekko lub też nie inspirowane SCP, uniwersum, które swoją drogą baaaaaaardzo gorąco polecam. Jeśli się wam spodoba, rozważę przeniesienie na stronę wiki, to jest.
http://scp-wiki.net.pl
Tak więc zapraszam do początków tej historii.

Czy da się żyć w zniszczonym świecie? W świecie takim, w którym nie obowiązują żadne prawa? Gdzie ludzkość oraz inne istoty muszą myśleć o tym, czy dożyją do jutra? To pytanie często zadawał sobie Meffess. Od wielu lat widział rozpad świata. Wprawiało go to w ogromny smutek. Smutek, który niczym wzburzone jezioro wylewał się za granice jego ciała i umysłu, uderzając rykoszetem w innych. Smutek, który był nieskończonym wodospadem cierpienia. Wreszcie smutek, który stanowił esencję jego obecnego istnienia.
Przez długi czas należał do Zepsutego Kościoła. Tam pobierał nauki od najwyższych Mekhanitów, by wreszcie opuścić to miejsce, raz na zawsze. Zrozumiał, że ich wyznania są w obecnej sytuacji pragnieniem powrotu tego, co było. Lecz Meffess wiedział, że to niemożliwe.
Obecnie był ścigany przez praktycznie wszystkich. Mekhanici poszukiwali go by pozbyć się niewygodnego świadka ich rytuałów, nienależącego do nich. Fundacja SCP, by przechwycić jego największy skarb, a jego pamięć wymazać, niczym uczeń wymazuje mokrą gąbką czarne litery z białej powieżchni tablicy, pozostawiając pustkę, którą należy zapisać od nowa na sposób inny, być może powiązany z poprrzednim, lecz tak od niego różny.
Lecz to nie były jedyne kłopoty Meffessa. Był także ścigany przez Marshalla, Kartera oraz Darka. Powód tego pościgu zawsze wywoływał uśmiech na jego twarzy. Akcja była perfekcyjna w każdym calu.
Ostatnim nieprzyjacielskim frontem, z którym musiał się zmagać było XPD. Przypadkowo było to też jedyne, którego naprawdę się bał.
Gdy tu trafił kilka lat temu i chciał rozpocząć nowe życie, przy okazji uciekając od dawnych problemów, zadarł z niewłaściwą osobą, co zrzuciło na jego kark całą w rogo nastawioną grupę. Grupę, która nie cofała się przed niczym. Dysponowała rzeczami, o których zwykli obywatele mogli tylko mażyć, a SCP z chęcią położyło by na nich łapy, by je zagarnąć pod pretekstem ochrony społeczeństwa przed niebezpieczeństwem. Lecz Meffess wiedział, czemu fundacji aż tak bardzo zależy na owych artefaktach.
Użyte w odpowiedni sposób pozwalały niemal zapanować nad tym światem osobie dzierżącej owe relikty. Dawały jej władzę nad żywiołami, pogodą oraz częściowo klimatem i istotami, co tworzyło niemal boga z takiego człowieka.
Meffess spojżał na lewy nadgarstek. Był to stary nawyk. Zegarek szczęśliwie nadal tkwił mocno zaciśnięty na jego nadgarstku.
Był to jego największy skarb, który ukradł od fundacji, która zabrała go Marshallowi, który wyrwał go od dr. Wondertainmnenta, który, dalsza historia obiektu nie była Meffessowi znana. Znane zato mu było jego działanie.
Niepozornie wyglądający zegarek miał całą masę przycisków oraz duży, dotykowy ekran. W rękach doświadczonej osoby pozwalał na tworzenie międzywymiarowych portali, przenoszenie się w czasie, oraz kilka innych sztuczek.
Po pozyskaniu obiektu, początkowo mężczyzna myślał, że znalazł się w fundacji przez pomyłkę. Lecz szybko przekonał się o jego właściwościach, gdy przypadkiem przeniósł się do Portugalii, spadając na dach jakiegoś domu, czym przeraził będących tam urarzy.
Wtedy zrozumiał, jaki to skarb wpadł w jego ręce. Początkowo rozważał nawet przymocowanie urządzenia na stałe do ręki za pomocą kleju albo poprostu szycia, lecz musiał to odrzucić. Pasek urządzenia nie pozwalał na oddziaływanie żadnych substancji bezpośrednio na jego powieżchnię. Klej błyskawicznie parował, taśma traciła lepkość, a igły łamały się, gdy prubował przyszyć go sobie do nadgarstka. Postanowił więc zapiąć go na zawsze na nadgarstku i pilnować, jak oka w głowie.
Po ucieczce zchronił się w tym nieprzyjaznym, wypalanym przez olbrzymie słońce świecie. Wiedział jednak, że SCP jest na jego kroku. Tylko dzięki jego sprytowi oraz pewnym ulepszeniom, które zyskał jeszcze będąc Mekhanitą, pozwoliły mu tak długo ukrywać się przed wrogiem. Czuł jednak, że niedługo będzie musiał szukać nowego domu. Na jakiś czas.

6 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink