Rozdział 1

Tym czasem.
Jednostka SCP, ośrodek PL160, województwo Zachodniopomorskie, Kołobrzeg.
Jak na codzień korytaże ośrodka 160 polskiej filii SCP były pełne spieszących wszędzie naukowców, pudeł z wyposażeniem oraz innych, niezbyt związanych z fundacją przedmiotów. Złośliwi twierdzili, że ośrodek PL 160 jest najbardziej zatłoczonym ośrodkiem fundacji na całym świecie. Wedłóg nich, nawet chiński ośrodek 66 nie mógł się mu ruwnać.
Prawda wyglądała nieco inaczej. Do ośrodka 160 zwykle trafiały obiekty SCP, których nikt nie chciał w innych ośrodkach, czyli w większości ketery oraz takie, co do których nikt nie był pewny ich działania. Praca tutaj była bardziej niebezpieczna, niż w reszcie fundacji, ponieważobiekty często niezidentyfikowane trafiały tutaj do analizy, która mogła zkończyć się czyjąś śmiercią. Inna sprawa, że pracownicy tego ośrodka to też był wsumie odsiew ludzi, których albo nie lubiano, albo nie chciano, albo niemiano gdzie wcisnąć, to też wciskali ich tutaj, do ośrodka PL 160.
Jednym z wieloletnich pracowników ośrodka był Stanisław Brzeski. Dowódzca oddziału MFO delta 2, do którego przypadkiem lub nie należała jego żona, najstarszy syn oraz najlepszy przyjaciel. Wsumie nikt nie wiedział, włącznie ze Staszkiem, na jakiej zasadzie, wedłóg jakiego wzorca jego grupa została uformowana.
Czy był to zbieg okoliczności, czy działanie celowe, członkom grupy ono w pełni odpowiadało, to też nikt nie oponował.
Grupa Stanisława była często wysyłana tam, gdzie inne grupy nie dawały sobie rady. Kto zabezpieczał ketery? Stanisław. Kto szukał istoty z filmu "coś", wytworzonej przez pewien obiekt SCPPL? Wiadomo kto. Kto przewodził nieudanej akcji odzysku wykradzionego SCPPL500 z ośrodka? MFO delta 2 oczywiście. Wreszcie, kto dowodził akcją odzysku SCPPL500, przy okazji musiał pozbyć się niewygodnego obecnie właściciela podmiotu? Oczywiście MFO delta 2.
Stanisław z ogromnym spokojem znosił to wszystko mażąc, że kiedyś jego grupa zostanie wreszcie docenionatak, jak on by tego chciał, i że zostaną przeniesieni do innego, normalniejszego jeśli można tutaj muwić o normalności, ośrodka fundacji.
Z rozważań przy biurku wyrwał go trzask otwieranych drzwi.
– Tak? – Zapytał odwracając się razem z popękanym, skajowym fotelem.
– Pan Stanisław Brzeski? – Zapytała szczupła, młoda brunetka przed trzydziestką ubrana w wręcz neonową, czerwoną sukienkę i wysokie szpilki, kompletnie nie pasujące do fryzury oraz kolczyków w kształcie pocisków. W prawej ręce dzierżyła skórzaną teczkę, na około której zaciskała pomalowane na czerwono paznokcie. Chociaż po bliższym przyjżeniu się Stanisław zauważył, że nie tylko paznokcie dziewczyny są zerwone. Całe ręce, mniej więcej do łokci były unużane w czerwieni. A czy to znaczyło, że?
Spojżał na jej ubiór.
To, co wydawało się początkowo czerwoną suknią, było w żeczywistości niegdyś białą, lecz obecnie czerwoną suknią.
– O kurwa. – Powiedział z otwartymi szeroko ustami. – Co się pani stało! –
– Piętro trzecie, pokój 5. Kłopoty. Wysłali mnie, żebym poprosiła pana o wsparcie. – Wyrzuciła na jednym oddechu wpadając do pokoiku. Ledwo weszła, padła na drugi, mniej zniszczony, brązowy fotel, zmieniając szybko jego barwę na pomarańczową od posoki, znajdującej się na jej ciele.
– Zaczekaj! – Powiedział Stanisław podbiegając do szafki ściennej. Wyciągnął z niej bandaże, wodę utlenioną i inne medyczne akcesoria.
– Nie trzeba! – Dziewczyna machnęła ręką ciężko oddychając.
– To, nie pani? – Zapytał wskazując na ślady posoki.
– Niee. To właśnie ten problem, z którym zostałam wysłana. Dominika Górska. – Odparła wyciągając zakrwawioną dłoń w kierunku mężczyzny, który po chwili wachania ją uścisnął.
– Już biegnę. Mam coś zabrać, zebrać resztę? – Zapytał gorączkowo przeszukując biurko w poszukiwaniu akcesoriów MFO.
– Reszta już czeka na miejscu. Tylko podstawowe wyposażenie. – Odparła rozmówczyni.
– Dobrze. Zaczekaj tu, odpocznij, umyj się, tam masz łazienkę. – Odparł Staszek pospiesznie naciągając mundur.
Wybiegł z pracowni, przeskakując po 2 schodki na raz. W jego głowie panowała gonitwa myśli. Co tam się znowu odpierdala! Myślał.
Po ostatnim, to jest gęstym, samoświadomym śluzie, który chciał zatrudnienia w fundacji myśląc, że to budka z kebabem, chyba nic nie mogło go już zdziwić. Lecz gdy wparował do pokoju, wskazanego mu wcześniej przez Dominikę, zamarł.
Pomieszczenie nie było wielkie, ale nie było też małe, mniej więcej wielkości przeciętnej kawalerki. Bywał tu czasami, lecz czy tu zawsze było tyle czerwieni?
Nie, zdecydowanie nie. Obecnie niemal wszystko i wszyscy pokryci byli czerwoną substancją, która podejżanie przypominała krew. Lecz czy nią była?
Po piętnastu latach pracy w fundacji nigdy nic nie wiadomo. Pomyślał Stanisław kierując się do stołu.
– Zostałem wezwany, o co cho, – Urwał, patrząc ze zgrozą na scenkę, rozgrywającą się za stołem.
Mierzący grubo ponad pięć metrów humanoid, który głową szorował niemal po suficie, ściskał lewą ręką kilkunastu pracowników fundacji. W prawej ręce potwora znajdowało się dziwne ostrze. Przypominało puginał, lecz jego barwa przywodziła na myśl nieskończony przestwór pustki. Poprostu nicość. Czarna, głęboka, pochłaniająca każde istnienie.
Byt ubrany był w pokryty posoką kaftan. Z jego prawego boku ciekł czerwony płyn, który najprawdopodobniej był źródłem problemu, czyli zalania pokoju, pokrycia ubrań wszystkich obecnych, oraz znajdującej się obecnie w gabinecie Brzeskiego kobiety.
– Staszek? – Usłyszał cichy szept obok. Gdy się obrucił zobaczył Marka, swojego wieloletniego przyjaciela na dobre i złe.
– Co tu się odpierdala? – Syknął Stanisław.
– Kurwa. SCPPL488 uciekł z przechowalni, w jego ręce pojawiło się to dziwne ostrze, poczym chciał spierdolić z placówki. W pościg rzuciło się za nim kilkunastu ludzi, których tutaj widzisz. Zagnał ich tutaj, przycisnął do ściany i stoi tak. Ktoś trafił go serią z kałacha, ztąt ta rzeka krwi lejąca się z jego boku. Potrzebujemy cie, bo już miałeś z tym chójem doczynienia wcześniej. – Wyjaśnił Marek.
– Dobra, przygotój mi trochę soli, sprubuję pertraktacji. Jak nie wyjdą, przejdziemy do ostateczności. – Odparł Staszek.
Marek błyskawicznie wyślizgnął się z pomieszczenia. Stanisław tym czasem spojżał prosto w zimne oczy podmiotu.
– SCPPL488, proszę odsunąć się od więźniów oraz upuścić ostrze! – Zawołał.
– Ahh. Pan naukowiec. Jak mi miło. – Odparł szyderczo podmiot.
– Czego chcesz? – Zapytał krudko mężczyzna.
– Tego c zawsze. Wolności. Oddajcie mi tarczę, wypuśćcie. Inaczej zobaczymy, ile mleczka wycieknie z tych tutaj. – Syknął potwór przyciskając czubek ostrza do najbliżej znajdującego się mężczyzny.
– Dobrze wiesz, że nie możemy cie wypuścić. Nie masz prawa wogule poruszać się po placówce. Wróć do przechowalni, a może nie zostaną wyciągnięte żadne konsekwencje! – Krzyknął Stanisław.
SCPPL tylko zarechotał szyderczo, patrząc nadal zimno na naukowca.
– Skoro tak, to niech rozpocznie się gra. Jestem niekompletny, ale siły mi wystarczy, by zmiażdżyć te robaki. – Odparł humanoid.
Już już miał wbić czubek ostrza w gardło człowieka najbliżej, lecz w tej właśnie chwili wrócił Marek z pojemniczkiem z solą.
– Nie dajesz mi wyboru! – Zawołał Brzeski sypiąc solą w oczy podmiotu.
SCPPL488 zaryczał nieludzko, wypuszczając ostrze, które z brzękiem upadło na panele. Zgiął się w pół. Rana w jego boku bluznęła jeszcze strugą krwi, poczym się zamknęła, a podmiot przewrócił się z hukiem. Nastała cisza.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink