3. Szalony dzień cz2

Po obiedzie poszedłem jeszcze raz na prerię, żeby może zdobyć nowego członka drużyny. Gdy jednak chodziłemw trawie zobaczyłem coś brązowego zakopanego pod źdźbłami. Z ledwością to wyciągnąłem. Było to jajo manamona!
Jak myślisz, co się z niego wykluje? Zapytałem szczeniaka który szedł obok mnie.
Muto. Szczeknął obwonchując jajko. Gdy chciałem wsadzić je do plecaka zaczęło się trząść!
Wykluwa się? Już? Teraz? Zapytałem się głupio.
Tym czasem jajko drżało coraz mocniej. Nagle pękło z głośnym trzaskiem, a w moich dłoniach siedział maleńki ptaszek, który gdy tylko mnie zobaczył odfrunął z piskiem.
To było naprawdę jakieś dziwne. Powiedziałem. Po chwili usłyszeliśmy pisk, trzask oraz warczenie. Pobiegłem szybko w miejsce z którego dobiegały owe odgłosy.
Na ziemi leżał ten sam ptaszek, który wykluł się z jaja. Dygotał i popiskiwał. Jego lewe skrzydło było jakoś dziwnie wygięte. Nad nim stał duży Murkid i właśnie szykował się do kolejnego ciosu. Wyciągnąłem manapedię.
Murkid, manamon kot typu cienistego. Po mimo swojej wielkości ma umysł małego kotka. Istnieje legęda, która mówi że Murkid może zginąć o pełni księżyca.
Leafowl, manamon tropikalny typu roślinno powietrznego. Jego skrzydła pozwalają mu na latanie praktycznie wszędzie. Za pomocą ostrego dzioba z łatwością może łowić owady. Liście z jego ogona mają lecznicza moc. Pochodzi z Kiarre.
Reks, musimy odgonić tego Murkida! Zawołałem.
Muut! Szczeknął groźnie szczeniak na kota.
Murk! Zamiałczał kot odrywając się od maluszka.
Gryzienie! Zawołałem. Mooo! Warknął najeżony pies wbijając kły w plecy przeciwnika, który aż syknął z bólu i odpowiedział cięciem. Długie i ostre pazury kota trafiły w prawe ucho Reksa, pozostawiając na nim krwawą szramę.
Mutmo! Pisnął z bólu szczeniak tuląc uszy.
Spokojnie, trzymaj się! Gryzienie! Dopingowałem pieska.
Muut! Warknął wbijając zemby w szyję Murkida, który asz sapnął z bólu.
Oczywiście, kociak nie prużnował i zaczął zamachiwać się ostrymi pazurami pokrytymi czarną energią. Reks zwinnie ich unikał, na końcu udeżył go z akcji. Kot wbił pazury w korę brzozy, z której zaczęła sączyć się dziwna, czerwonawa żywica. Niezpodziewanie drzewo ryknęło z bólu i zamachnęło się gałęzią! Zdziwiony wyciągnąłem manapedię.
Junanchel, manamon brzoza typu roślinnego, wyższa forma Sprucela, najwyższa przemiana Sapple. Potrafi stać w miejscu i udawać zwykłą brzozę, aby spokojnie odżywiać się minerałami pochodzącymi z gleby. Gdy chodzi, ziemia się trzęsie. Stado takich manamonów nazywane jest "ucieczką lasu".
Holera! Krzyknąłem patrząc jak wielkie drzewo otwiera ukryte w pniu oczy i zaczęło ciężko stąpać w stronę Murkida, który zaczął miałcześ przerażony i uciekać. Junanchel jednak miał tak długie kroki, że na spokojnie mógł go dogonić mimo prędkości i wagi. Wkońcu pochwycił kota w jedną z gałęzi i uniósł wysoko nad ziemię.
Ja tym czasem zbliżałem się w kierunku rannego Leafowla. Gdy mnie zobaczył zaćwierkał rozpaczliwie z bólu i ostatkiem sił wszedłmi na ramię.
Zbadałem jego skrzydło. Nie wyglądało to dobrze. W jednym miejscu lewego skrzydła zielone piórka zmieniły barwę na pomarańczową od płynącej wciąż krwi. Wyciągnąłem z plecaka bandarz dla manamonów i owinąłem ciasno owe skrzydło. Po zabiegu pobiegłem do hotelu wcześniej prosząc Reksa, aby został na miejscu i obserwował sytuację. Oddałem stworka lekarzom i usiadłem wyczerpany i napięty na kanapie w holu..
Perspektywa Reksa.
Postanowiłem zostać jak mnie o to Lucas poprosił. Wsumie byłem nawet ciekaw tego, jak zakończy się ta dziwna walka. Murkid szamotał się w uścisku tego wielkiego, zielonego, jak on się nazywał? Junanchel chyba, napewno Junanchel.
Brzoza zaciskała gałąź coraz mocniej, kot też miałczał coraz głośniej, od czasu do czasu atakując cienistym pazurem. Wtedy gigant poluźniał uścisk, ale tylko na chwilę. Wkońcu gdy wydawało się że Murkid się poddał, miałknął głośno i ugryzł w gałąź.
Wielki jednak nie zareagował. Wkońcu gdy myślałem że go zabije odezwał się. Jego głos był głęboki, dudniący i jakiś taki, leśny? Tródno mi to zprecyzować.
Mały, co to miało do holery jasnej być! Wydarł się na niego lekko poluźniając uścisk.
Ni, ni, niiiic! Pisnął kot z bólu.
Jak nic? A kto mnie zaatakował bez powodu cienistym pazurem gdy spokojnie sobie stałem? Zapytał się Junanchel.
Aaa, aale, aaallleee, ja tylko, tylko, tylko chciałem upolować Leafowla i go zjeść, wtedy ten pies mi przeszkodził!
Jaki pies! Zapytał się zielony i oczywiście musiał odwrucić sięw moją stronę.
Ten? Zapytał się uwięzionego kota.
Taak, te, ten. Sapnął tamten.
Ty, chodź no tu. Przyzwał mnie gestem jednej z gałęzi władca lasu.
Dzięki, że uratowałeś tego ptaszka. Gdzie on teraz jest? Zapytał się gigant.
Mój przyjaciel poszedł z nim do szpitala. Powiedziałem lekko drżącym głosem.
Dobry człowiek. Dobrze, że tacy jeszcze są. Uśmiechnął się Junanchel.
Ale tym czasem, ty chciałeś go pożreć! Syknął zaciskając gałąź na szyii mrocznego.
I co z tego, ty durniu? Miałknął Murkid zapominając z kim rozmawia.
Ty! Śmiesz! Się! Tak! Do! Mnie! Odzywać! Ryknęło drzewo. Jedna z jego gałęzi rozbłysnęła bladą zielenią i z hukiem trzasnęła w ciało kota. Rozległ się trzask pękających kości i lewa tylnia łapa Murkida została ztrzaskana.
Aauuuuuuaaaa! Miałczał z bólu. Gdy się szamotał rana pogłębiała się, powodując wielki obrzęk.
Co teraz zrobisz, kupo futra? Zapytał dość spokojnie zielony puszczając kotka, który uderzył o ziemię.
Murkid tym czasem ztracił przytomność. Z jego łapy ciekła krew do środka, ponieważ atak brzozy nie uszkodził skóry. Przezto łapa kociaka puchła coraz bardziej.
Co z nim zro, zrobisz? Zapytałem.
Muszę się zastanowić. Może zjem? Mruknął wielki manamon oblizując zdrewniałe kły.
Znów jedna z jego gałęzi świsnęła i pochwyciła biedaka.
Pchlażu, wyleczę cię, masz ztoczyć walkę ze mną. Jeśli wygrasz żyjesz. Przegrywasz, umierasz! Ryknął władca lasu sącząc w ciało mrocznego jakąś energię. Jego łapa się zrosła a nadmiar krwi wyparował. Kot został ciśnięty o ziemię.
Coo? Zamiałczał drżąc jak osika.
To! Start! Ryknęła brzoza. Wielka bitwa rozpoczęła się.
Perspektywa Lucasa.
Siedziałem i czekałem. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Wkońcu z sali operacyjnej wyszedł hirurg.
Żyje? Zapytałem na wstępie.
Narazie tak. Jest jednak w ciężkim stanie. Cios Murkida połamał jej kości widełkowe, oraz promienną. Ta jest najważniejsza w ptasim skrzydle. Operacja jest tródna, bardzo tródna. Szans na przeżycie ta Leafowl ma małe.
Ta? Zapytałem.
Tak, to samica. Jeśli chcesz ją zobaczyć wejdź. Zaprosił mnie gestem hirurg.
Wszedłem na salę. Niewielki stworek leżał na specjalnym łużku. Jej skrzydło było usztywnione jakimś metalowym urządzeniem. Nie spała. Na mój widok zaćwierkała radośnie machając zdrowym skrzydłem.
Jak tam maleńka? Zapytałem głaszcząc samiczkę po dzióbku.
Lea lea fowl! Zaćwierkała delikatnie szczypiąc mnie w dłoń.
Musiż przeżyć tą operację. Powiedziałem.
Fol! Pisnęła i zasnęła.
Wyszedłem z sali. Lekarze tym czasem dalej operowali małą ptaszynę. Ze zmęczenia wkońcu usnąłem.
Perspektywa Reksa.
Junanchel i Murkid stanęli na przeciw siebie. Widać było, że kot żałuje ataku na Leafowla. Walka rozpoczęła się po chwili. Murkid rzucił się na rywala z cienistym pazurem, ale brzoza jednym i szybkim ciosem gałęzią odrzuciła kota na bezpieczną odległość zadając mu przy tym obrażenia. Jednak Murkid zdążył trafić czarnymi pazurami w zielonego zadając niewielkie obrażenia.
Wtedy Junanchel użył naturalnego uderzenia. Znów jego gałąź zalśniła bladą zielenią, ale kot odsunął się w ostatniej chwili. Gałąź z hukiem uderzyła o ziemię, pozostawiając dziurę o głębokości mniej więcej pięciu metrów.
Ty, tłusty! Miałknął kot używając miałczenia. Zamiałczał głośno. Brzoza asz się zachwiała przez falę dźwiękową. Jednak to był błąd. Nadeszło kolejne naturalne udeżenie. To już trafiło. Kot z jękiem upadł na grunt. Nie ruszał się. Gdy myślałem że zdechł, nagle podźwignął się na drżące łapy i zabłysnął białym światłem!
Nie minęła minuta, a na przeciw Junanchela stał już groźny Evillion!
I co teraz powiesz, głupku? Ryknął lew szczeżąc wielkie zębiska na drzewo.
Przykro mi, ale ta przemiana nie da ci nic! Ryknął Junanchel i zastosował atak zwany trzęsienie ziemi. Podskoczył, a fala sejsmiczna była na tyle mocna, że nawet ja ją odczułem. Gdy lew próbował złapać równowagę Junanchel dokończył sprawę potężnym atakiem, czyli ciosem gałęzią! Lew został trafiony.
Evilion jakoś stał, ryknął i jego pazury zaczęły się mienić i załamywać światło. Otaczał je czysty mrok. Większy, niż w przypadku cienistego pazura. Z warknięciem wbił szpony w ciało rywala. Brzoza zawyła z bólu.
Atak ten jednak okazał się ostatnim w życiu kota. Zawył z bólu gdy atak zadał i jemu obrażenia. Junanchel z tego zkożystał i dokończył sprawę naturalnym uderzeniem. Połamane ciało wziął w gałąź, użył na sobie fotosyntezy i ryknął.
Teraz widzisz, że nie warto krzywdzić natury! Jakieś ostatnie słowa? Zapytał zaciskając gałąź mocniej.
Prze, pra, szam debi, lu. Wyżęził Evilion. Zaraz po tym zielony dobił go gamma odpływem. Zielona energia otoczyła gałąź, resztki energii wyleciały z kota. Zdechł.
Drzewo ryknęło i pożarło swą zdobycz. Junanchel beknął i powiedział do mnie.
Ty nie musiż się nic bać. Jak będziesz coś wiedzieć o tym ptaszku, mów. Z chęcią także zmierzę się z twoim trenerem, ale oczywiście nie na śmierć i życie. Po tym "przemówieniu" wielkie drzewo zasnęło używając hibernacji, a ja stałem tam jak głupi.
Postanowiłem przyjść do hotelu. Gdy tam dotarłem, ułożyłem się wygodnie na kolanach śpiącego przyjaciela i sam także zasnąłem.
Perspektywa Lucasa.
Czekałem, czekałem i czekałem. Wkońcu się obudziłem. Pierwszą rzeczą, którą zaóważyłem, był śpiący Reks na moich kolanach. Widocznie wrócił. Wstałem delikatnie odkładając pieska na kanapę.
Wynająłem pokój i poszliśmy tam z Reksem, który nadal spał na moich rękach. Ułożyłem go na łużku i po szybkim prysznicu sam zasnąłem.
Gdy się obudziłem, było już rano. Zegarek pokazywał godzinę ósmą dwadzieścia. Zszedłem na dół, pokoje były na górze i zjadłem śniadanie. Zaraz po śniadaniu przyszedł do mnie lekarz.
Jak z Leafowl? Zapytałem bez przywitania.
Lepiej, znacznie lepiej. Co prawda zanim będzie mogła latać minie jeszcze trochę czasu, ale kości pięknie się zrastają. Powiedział.
Kiedy będę mógł ją odebrać? Zapytałem.
Nawet teraz. Powiedział lekarz i udałem się razem z nim do sali.
To jak maleńka, chcesz dołączyć do naszej drużyny? Zapytałem wyciągając na dłoni mananeta.
Leaf! Zaćwierkała energicznie kiwając główką.
Co sądzisz bym cię nazywał Leaf? Zapytałem.
Fowl! Pisnęła jeszcze raz kiwając główką. Potem weszła do kuli. Ta zadrgała raz i Leaf była już nowym członkiem drużyny.
Zabrałem jeszcze leki potrzebne do poprawnego leczenia skrzydła Leaf i wyszedłem z hotelu oddając wcześniej klucz do pokoju. Na dworze było słonecznie. Wypuściłem Leaf z mananeta, a ona przysiadła na moim ramieniu.

18 komentarzy

  1. apropo, za 2 dni requiem battle! Tylko mnie rescumo brakuje, ale mam kogo nim zastąpić, a też jest w requiem

  2. Prolog co do mojego fanfiction o requiem gotowy. Niech odwiedzi też requiem! Jest zaproszony przeze mnie.

  3. Tylko nie mam dźwięków no wiesz typu wychodzący manamon z mananetu bo wormara czy coś to zdobędę z jedynki z manamen game.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink