Kronika życia, część 2.

Po chwili wkroczyliśmy do pomieszczenia, które, jak się już z resztą spodziewałam, wyglądało jak sala operacyjna xxl. Przy ścianach stały przeszklone regały, szafy i biurka, w których znajdowały się wszelakie probówki, zlewki, igły i inny sprzęt medyczny. Na samym środku stała wielka leżanka z przymocowanymi do niej za pomocą klamer pasami ze skóry. Jednak nie to sprawiło, że miałam ochotę z tamtąt czymprędziej uciekać.
Przy tylnej ścianie pomieszczenia znajdował się rząd wielkich lodówek, a jakże, przeszklonych. To też nie było jeszcze najgorsze. Najgorsza była ich zawartość. W środku znajdowały się różne ciała. Mężczyzn, kobiet czy zwierząt, zaóważyłam nawet kilka pojedynczych fragmentów ciał.
– A jednak, łowcy organów? – Szepnęłam czując narastający strach, lecz stojący obok mężczyzna znów dynamicznie pokręcił głową.
– Jak ci już mówiłem możesz być spokojna o swoje organki. Za chwilę dr Makowski wyjaśni ci sytuację. Zostawiam cię pod dobrą opieką! – Zarechotał puszczając moje ramię. Zaskoczona czymś takim zatoczyłam się w stronę leżanki, lecz udało mi się złapać równowagę i spojżeć na czas w stronę drzwi, bym zobaczyła, jak porywacz wychodzi z pokoju, zatrzaskując drzwi. Zostałam uwięziona w tym dziwnym miejscu, z ponownie narastającą paniką. Serce biło jak oszalałe. Czółam też, że plecy zaczynają ociekać zimnym potem.
– Spokojnie, kurwa spokojnie. Tylko spokojnie, Aria! – Szeptałam do siebie, prubując się uspokoić, ale szpony strachu były zbyt mocno zaciśnięte.
Gdy myślałam, że z powodu strachu utracę przytomność, albo dostanę zawału jeszcze przed właściwą operacją usłyszałam trzask drzwi, których wcześniej nie widziałam.
Wrzasnęłam głośno i krudko, ale przynajmniej otrząsnęłam się ze strachu, chociaż na chwilę.
– Spokojnie, tylko spokojnie! – Rozbrzmiał czyjś całkiem sympatyczny głos.
Włączyły się wielkie lampy zawieszone na ścianach oraz nad leżanką. W ich świetle zobaczyłam wkraczającego do pomieszczenia średniego wzrostu mężczyznę, ubranego w biały kitel. Jego oczy miały bardzo dziwny, metaliczny odcień, a włosy jak i elegancko przystrzyżona bródka były róde jak wiewiórczy ogon.
– Cieszę się, że dotarłaś do nas w jednym kawałku he, he. – Zaśmiał się, wyciągając dłoń i chwytając moją, nadal drżącą i spoconą.
– Nie musisz się niczego bać. Mogę ci zagwarantować jedno. Nie doznasz tutaj krzywdy. – Mówił dalej, lecz docierało to do mnie tylko w części. Panika znów zaczęła brać górę.
– Może żeby nam było milej, to się sobie przedstawimy, dobrze? Ja jestem Jacek Makowski i będę, głównodowodzącym całej operacji. –
– A, A, Ariana Modrzewiewska. – Wydukałam w końcu. Wsumie sama nie wiedziałam po co mu to mówię, ale wsumie, co miałam do stracenia, skoro i tak już mnie mieli? Czy opór by coś dał?
– Hmmm, jakie ładne imię. – Odpowiedział doktor uśmiechając się w taki sposób, który wywołał tylko dodatkowe ciarki na moich plecach, które i tak były już całe mokre.
– Po co mnie porwaliście? – Zapytałam odważniej, biorąc głęboki wdech.
– Widzisz, sprawa nie jest prosta. Po pierwsze zacznijmy od tego, że powinnaś czuć się wyjątkową. Nie każdy jest wystarczająco dobry, żeby trafić do nas, Ariano. –
– Co pan ma na myśli? –
– Szukamy ludzi, którzy nie są zwykłymi szarakami. Szukamy takich, którzy wyróżniają się czymś z pośród rszty społeczeństwa. No i ty jesteś taką osobą. –
– Niby skąd takie podejżenia? – Zapytałam ostrzej. Zaczynała do mnie powracać odwaga, co mnie lekko zdziwiło, ale też ucieszyło.
– Opserwowaliśmy ciebie od jakiegoś już czasu, bo wzbudziłaś nasze zainteresowanie, a te opserwacje tylko utwierdziły nas w przekonaniu, że mamy rację. Dla tego, – Przerwał, ponieważ przez niedomknięte drzwi weszły jeszcze dwie osoby.
Kroczącą po lewej stronie osobą był niski, korpulentny człowieczek ubrany w bardzo podobny strój, co doktor, lecz miał wyszyty symbol koła zębatego na sercu oraz nazwisko Masłowski. Jego włosy siwiały, po mimo tego, że nie wydawał się jeszcze szczególnie stary. W oczach płonął jednak wesoły błysk.
Obok niego szła wysoka, szczupła, ciemnowłosa kobieta w ciemnych okularach, której postać wydawała mi się znajoma.
– Skąd ja ją znam. Skąd ja ją znam. Skąd ja ją, – Zastanawiałam się, gdy nagle mnie olśniło.
To ta kobieta stała codziennie po połódniu na przystanku pod moją szkołą. To ta kobieta stawała za mną w kolejce w lokalnym sklepiku przez kilka d ni z rzędu. To ona pukała do drzwi dwa tygodnie temu pod pretekstem potrzeby skorzystania z telefonu. W reszcie, to ona wpędzała mnie w to poczucie zagrożenia praktycznie każdego dnia od ostatniego czasu.
– To ty. Wyszeptałam, patrząc jej prosto w twarz.
– Ach tak, wybacz. – Odpowiedziała, patrząc prosto na mnie. Jej ciemne okulary trochę mnie niepokoiły.
– No dobrze. To myślę, że teraz jest czas na zadawanie pytań. Niech nasza pacjentka zostanie wtajemniczona w całą sprawę, co o tym sądzicie? – Zapytał doktor przybyłą właśnie resztę, na co oni kiwnęli delikatnie głowami.
– Najpierw, pozwolisz, wyjaśnię ci sprawę, którą w tobie za pewne pobudziło moje przybycie. – Powiedziała moja prześladowczyni, nadal nie odwracając wzroku.
– Zaczniemy od początku, będzie łatwiej. Nazywam się Arkadia Koronier i jestem, że tak to nazwę, poszukiwaczką. Szukam nadających się do naszego projektu ludzi. –
– To ty mnie śledziłaś. To ciebie widywałam ostatnio prawie co dziennie. – Mówiłam dalej chłodno.
– Zgadza się. Ja i mój partner, który ciebie tutaj przyprowadził mieliśmy za zadanie zdobyć o tobie informacje. Staraliśmy się ci się nie rzucać w oczy, ale jak widzę, jesteś bystra. Tym też pokazujesz, że jesteś godna całej operacji. –
– No dobrze, wszystko rozumiem, ale o co tutaj chodzi? – Nie wytrzymałam. Ciekawość była już po prostu zbyt wysoka. Nawet tajemnicza kobieta i dziwny mężczyzna odeszli na dalszy plan.
– Widzisz, pracujemy tutaj nad ulepszeniem człowieka. Chcemy, by ludzie nigdy się nie skończyli. Żeby przetrwali do końca i dłużej. Żeby stali się panami wszechświata naszego, jak i całego kosmosu, gdy przyjdzie na to pora. – Odezwał się mały człowieczek lekko skrzeczącym głosem.
– No i niby jak to ma działać? – Zapytałam z lekkim politowaniem czując, że strach gdzieś odszedł, krążąc gdzieś jak uwiązany na smyczy pies.
– Powiem to w prost. Zamierzamy przenieść całe twoje jestestwo do robotycznego ciała, które będzie w stanie przetrwać wszystko i wszystkich. Staniesz się poprostu nieśmiertelna. – Powiedział doktor. –
Kompletnie nie spodziewałam się czegoś takiego. Przyznaję, miałam dość ciekawe myśli. Może zamierzają wszczepić mi jakieś mechanizmy, wymienić wnętrzności na jakieś wysoce zaawansowane odpowiedniki z plastiku, no może poddać jakimś mutacjom, ale to? – Starałam się sobie to wszystko poukładać w głowie, lecz coś mi na to nie pozwalało. Po prostu nie byłam w stanie uwierzyć w takie coś.
– To jakiś żart, prawda? – Zapytałam. –
– Oczywiście, że nie. – Odparła na to Arkadia, składając dłonie w piramidkę. – Powiem więcej. Nie jesteś pierwsza, z którą to zrobiliśmy. – Powiedziała gestem wskazując lodówkę w koncie.
– I wy myślicie, że ja się na to tak po prostu zgodzę? Porwaliście mnie, przetrzymujecie w jakimś podejżanym pomieszczeniu, a teraz, chcecie zrobić ze mną, sama nawet nie wiem co. Co będzie z moją rodziną, znajomymi, dawnym życiem? Do czego chcecie mnie wykożystać? – Wyrzucałam z siebie serię pytań i wyrzutów. Po moich policzkach zaczęły płynąć nawet łzy, które już sama nie wiedziałam, czy były efektem zerwania jakiejś granicy, gniewu czy żalu.
– Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Czy potrzebna nam twoja zgoda? Pomyślmy. Nas jest trójka, ty jesteś jedna, już i tak w naszych rękach. Jeszcze nam podziękujesz za wybranie ciebie. Co do dawnego życia, no cuż. Trzeba coś poświęcić w imię większego dobra, prawda? Być może oni też kiedyś tutaj trafią. A jak nie oni, to z pewnością znajdziesz innych. Co do tego, co chcemy z tobą zrobić, albo raczej, jak to sama pięknie ujęłaś, do czego chcemy ciebie wykorzystać, no cuż. Nie chcemy ciebie wykorzystywać, chcemy ci dać lepsze życie i tyle. – Powiedział doktorek.
– No chyba was ostro popieprzyło! – Krzyknęłam z furią w głosie.
W mojej głowie panował totalny chaos. Starałam się sobie wszystko jakoś poukładać, ale się nie dawało. Wszystko wyglądało jak chory żart, albo koszmarny sen. Ale gdzieś w głębi siebie wiedziałam, że to prawda, i to było w tym wszystkim najgorsze.
– Co się stanie z moim ciałem? – Zapytałam po chwili lekko drżącym głosem.
– Zostanie umieszczone w lodówce do czasu, kiedy nie wymyślimy, czy będzie się dało przerobić je także na nieśmiertelne. Wtedy byś mogła powrócić do niego i żyć dalej, mniej więcej jak kiedyś. – Odparł korpulentny.
– No to już chyba wszystko wiesz. – Doktorek zatarł ręce, patrząc na mnie. Szukałam jeszcze jakiegoś pytania czy czegoś, żeby przeedłóżyć tę dziwną rozmowę i może wymyśleć plan ucieczki, ale w mojej głowie było teraz kompletnie pusto.
– Zaczekajcie! A co jeśli, – Zaczęłam, lecz przerwała mi pani inżynier.
– Dobra, nie przedłużajmy. – Jacek, Zdzisiek, dawajcie ją na stół! – Wydała szybkie polecenie Arkadia, patrząc na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
Rzucili się na mnie z głodnym wyrazem twarzy, jednak ja nie chciałam oddać skóry łatwo. Początkowo było dość prosto omijać ich niezdarne pruby. Wysmyknęłam się z wyciągniętych już łapsk siwego i z całej siły przygrzmociłam pięścią w nos doktorka, plamiąc jego kitel na czerwono.
Lecz po chwili jakby moi porywacze nabrali energii, bo rzucili się na mnie z nową siłą. Rozpaczliwie szukałam jakiegoś wyjścia, ale w tym pokoju nie było się gdzie ukryć, albo czego zabrać do obrony, bo wszystko było albo przymocowane, albo ukryte za szkłem.
W końcu stało się to, co się stać musiało. Podnieśli mnie. Doktorek za ramiona, Masłowski za nogi i zaczęli nieść w kierunku leżanki.
– Niee, zostawcie mnieee! – Krzyczałam prubując nadal się uwolnić, ale była to walka z wiatrakami.
Położyli mnie dość łagodnie na łóżku, przypinając pasami. Znajdowałam się teraz w sytuacji bez wyjścia. Nie mogłam się niemalże ruszać przez krępujące moje ruchy skórzane elementy, a w głowie narastała straszliwa panika.
– Proszę. – Wyszeptałam błagalnie, a z moich oczu zaczęły cieknąć większe strumienie łez. Starałam się być silna i niewzruszona, ale to było już zbyt wiele.
– Gdy się już obudzisz, będzie już po wszystkim. Wyszeptał doktor delikatnie ocierając moje łzy dłonią.
Koronier zbliżyła się w moją stronę, dzierżąc w dłoni wielką strzykawkę z dziwnym, czerwonawym płynem.
– Co, co to jest? – Wyszlochałam cicho patrząc na nią bezsilnie.
– Coś, co pozwoli ci zasnąć. – Odparła, wbijając igłę w moje prawe ramię.
Nie wiem, co się dalej działo, bo straciłam przytomność, najpewniej przez środek ze strzykawki.

Opublikowano

10 komentarzy

  1. Meh. Spodziewalłam się jakiegoś bardziej rozkminkowego pomysłu, ale czytało się dobrze.

  2. To jest pewnie sprytnie działająca zorganizowana grupa przestępcza.
    Dla tego też pewnie policja ich nigdy nie złapie.

  3. @Marolk oh yeah! To wiesz przynajmnie, komu zawdzięczasz to dzieło. A tak na poważnie, to to była inspiracja, a raczej, jego teksty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink