Zombieculum, troll pasta. Część 1.

Zombie. Pewnie każdy, kto słyszy to słowo myśli od razu o hordach zgniłych ciał, kontrolowanych tylko przez chęć jedzenia ludzkiego mięsa. Inni pomyślą o filmach, książkach, których jest tak dużo, jak debili na tym świecie, czytaj, bardzo dużo. No to ja wam powiem tak. Żyję sobie w samym centrum Żyrardowa, po ulicach chodzą sobie trupki, a ja mam wszystko w dupie. Zapytacie się, czemu nie spierdalam gdzie piepsz rośnie, czemu nie zmieniam się w żądnego ucieczki i zapasów zwierza, który myśli karabinem? Odpowiedź jest prosta. Znam tak wiele historii o zombiaczkach, że dla mnie zrobiło się to po prostu nudne, jak holera. Po co mam podążać za trendami, skoro mogę zrobić coś inaczej?
Jeśli zapytacie, skąt się wzięły trupki na mazowszańskich ziemiach, no cuż. Powiem tak. Tak się kończy podawanie nieautoryzowanych leków i szczepionek masowo, niczym PIS czy obecna Koalicja wprowadza ustawy i inne gówno, nie patrząc na skutki swoich działań.
Stoję sobie teraz przy oknie swojego domu i opserwuję chodzące po ulicach żywe zwłoki. Szczerze? To częściowo zabawne. Jeśli chcecie teraz uznać mnie za psychicznie chorego zwyrola, to najpierw mnie wysłuchajcie, a potem wyrabiajcie sobie opinię na mój temat, stoi? No to jedziem!
Patrzycie sobie na jakiegoś eleganckiego w chuj biznesmena. Garniturek, wypastowane lakierki, z powodzeniem zastępujące latarki, czy nawet samo słońce, czym ono jest wobec potęgi piniędzy! No więc, jest sobie taki. Oficjalny tak, że kija pewnie połknął, żeby stać prosto jak słupek ze znakiem drogowym, swoją drogą, to jedna z zalet zarazy. Mogę spokojnie powiedzieć, jebać znaki drogowe! Kto na to zwraca uwagę teraz? Nikt, i to jest w tym wszystkim zajebiste! No ale, dobra, bo znowu zbaczam z tematu. Taki już jestem. Nieważne. Widzicie takiego elegancika, najlepiej jak to jest prezes jakiś czy inny kierownik hiperważnego działo wielkiej firmy google czy czegoś podobnego. No to teraz wyobraźcie sobie go przechadzającego się, gnijącego po ulicach w wersji zombie edition. Patrzcie jak spadł po drabince społecznej. Czy to nie zabawne?
No więc, stoję tak sobie, patrząc na chodzące po ulicach, albo raczej plączące się po ulicach trupki. Mam ochotę się rozerwać. Idę więc do salonu, w którym siedzi moja żona, Sandra, oglądająca jakiś film na netflixie. Nachylam się, no tak! The walking dead! Zajebiście dobre w obliczu sytuacji.
– Kochanie, idę sobie postrzelać. – Oznajmiam, całując ją delikatnie w policzek.
– No dobra. Przyjdź za jakąś godzinkę, to ogarniemy dom. – Odpowiada, na chwilę zatrzymując trwającą scenę.
– Jasna sprawa! – Rzucam na odchodne, już zakładając kurtkę.
Sięgam po jakiś pistolet. Niech to dzisiaj będzie zwykła Beretta na kaliber 9 milimetrów. Wychodzę przed dom, zamykając drzwi na klucz. Po co mają mi się te zwłoki pałętać po posesji? Nie martwię się o Sandrę, bo wiem, że sobie poradzi, jak mało kto. Wiecie, sztuki walki, niegdysiejszy staż jako szefowa dość groźnej, warszawskiej mafii itp, to pomaga w zabawie z trupciami.
No dobra. Wychodzę przed bramę, szukając swojego celu. Oczywiście są, bo tego pełno jest, niczym reklam w internecie.
Przeładowuję broń, celuję. Co się stanie, jak się strzeli Zombiakowi w serce? Przestanie się ruszać? Sprawdźmy! Pociągam za spust, słychać huk. Trafiony trup odlatuje na kilkadziesiąt centymetrów, brocząc szarawą krwią z nowego otworu w jego ciele. Podchodzę bliżej, żeby sprawdzić, jak się zachowuje. Inne pieszczoszki, które prubują się zbliżać od niechcenia odpycham. Nie chcę się teraz z nimi bawić, najpierw nauka, potem przyjemności.
Ciekawostka, moi drodzy! Trafiony w serce Zombie dalej się rusza! Trafiony przed chwilą właśnie wstaje i z groźnym bulgotem rusza na mnie, wyciągając łapska. Dobra, jebać go, eksperyment chyba udany.
Odciągam magazynek, celuję, bam! 1 do zera! Łeb trupa eksploduje w soczystym rozbryzgu zgniłego mózgu i innych rzeczy mieszczących się w głowie. To właśnie lubię! Kiedyś, jak chciałeś się odstresować, musiałeś grać w grę, bić worek treningowy, czy iść na strzelnicę strzelać do nieruchomych celów. Teraz, wszystko jest o wiele ciekawsze, odkąt pojawiły się zombisie! Można strzelać do ruchomego celu, a ryzyko nie jest zbyt wielkie! Oczywiście trzeba uważać na ugryzienia, ale, umówmy się. Człowiek mądry i sprytny bez problemu sobie poradzi z taką drobnostką.
Następne minuty spędzam na czyszczeniu ulicy z moich ruchomych celów. Za pewnę przylezą nowe, ale, to lepiej dla mnie. Będę mieć więcej frajdy. Następnym razem pewnie pójdzie moja żona, niech też ma coś z tego życia. Skoro nie jest już szefową mafii, bo jakby mafia nie istnieje, no wiecie. Kierować zombie? To nie dla niej. No skoro nie ma mafijki, to niech będzie chociaż to, prawda?
Tańczę w wirze rozpadających się zgniłków. Po wyczerpaniu magazynka wdaję się w zapasy, albo niczym berserker nawalam pięściami, kopniakami, czy całym ciałem. Lufa Beretty też nie jest najgorsza. Co prawda wyglądam teraz jak po wizycie w kanalizacji, ale, jebać to! Ważne, że jest fajnie!
No dobra, wygląda na to, że misja zakończona. Trochę się zmęczyłem. No i widzicie? Kolejny zdrowotny walor. Siłownia mi już nie potrzebna, kiedy mogę w trupy sobie napieprzać, hahahahahahahahhaha!
Wracam do domu, wrzucam ciuchy do pralki i idę pod prysznic. Ubieram się w czysty zestaw, po czym zaglądam do żony. Sandra właśnie skończyła film i popijała sobie piwo.
– I jak tam? – Pyta, przełykając.
– Zajebiście, kochanie, zajebiście! – Odpowiadam, dając jej soczystego całusa.
– W ogóle, to ci coś powiem. Ciekawy byłem, co się stanie, jak zombie utraci serce. – Mówię po chwili. –
– Chuj ich wie. – Odpowiada moja żona, biorąc kolejny łyk.
– Kurwa, nic! Dalej łazi! To nawet dość ciekawe, nie uważasz? –
– No nie powiem. Trzeba będzie sprawdzić, do jakiego poziomu można zmiażdżyć mu czachę, żeby jeszcze dychał. –
– Ej, to dobre jest! – Mówię z ekscytacją, dając Sandrze kolejnego buziaka.
Następne godziny spędzamy na ogarnianiu domu. Wiecie. Trzeba sprzątnąć kuże, umyć okna. Czy zaraza zombie nas od tego usprawiedliwia? Oczywiście, że nie! Świat się dalej kręci!
Po ciężkim dniu pracy i zabawy udajemy się spać, uprzednio zaciągając zasłony na oknach, żeby nic nie darło japy, jak my śpimy. Jest czas na zabawę, czas na pracę, czas na sen! I nawet koniec świata nie przerwie naszej rutyny!

Opublikowano

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink