Wilk w owczej skórze, cz4, creepy pasta.

Wpatrywałem się w litery na smartfonie przez dłuższą chwilę. Kurwa, no przecież to niemożliwe. O czym ja teraz właśnie pomyślałem, hm? To nie ma najmniejszego sensu! A jednak, a jednak coś, gdzieś kołatało mi się po głowie. Po chwili jednak odpisałem gdzie tam i odłożyłem smartfona, gotowy na kolejny dzień w pracy.
Ten dzień, w odróżnieniu od ostatnich spędziłem dość, napięty. Co prawda w głębi siebie nie wierzyłem w to, by Sara mordowała ludzi, tymbardziej żeby była jakimś holernym wampirem, ale, nie wiem czemu do piero teraz, czemu to się działo, po głowie, niczym irytująca mucha na szybie brzęczała myśl, czy dziewczyny nie mają racji. Czy to przypadkiem nie ja jestem tutaj ofiarą, albo wodzoną za nos kukiełką, hm? Dlatego też dzień w pracy dłużył się bardziej, niż zwykle. Przez roztargnienie prawie zapomniałem wyłączyć komputer przed wyjściem, a to już była oznaka na prawdę wysokiego niepokoju.
Po powrocie do domu jedyne, co czułem, to wielkie zmęczenie. Chciałem po prostu się położyć, zasnąć, zapomnieć o wszystkim. Ale jakaś część mnie, pewnie ta, którą łączyłem z siostrą uporczywie uwierała gożej od niewygodnego buta. Zadzwonię do Sary i zobaczymy, co będzie. Zadzwonię do niej i ciekawe, co będzie.
Czy wierzyłem w jej słowa? Tak. Czy było to jednak bezwarunkowe? Wiecie. Generalnie zawsze obstawałem przy swoim nawet wtedy, kiedy wiedziałem, że nie mam racji. Jednak kiedy dwie, bliskie ci osoby mówią, że coś jest nie tak, a poszlaki wskazują na, właśnie to co mówią, choć twoje serce wrzeszczy inaczej najpewniej z powodu dużej ilości mięty, to warto w miarę możliwości dowiedzieć się, co w trawie piszczy, nie prawdasz?
Drżącą ręką sięgnąłem po smartfona. Mimowolnie zerknąłem na messengera, którego nie ruszałem od momentu wyjścia z domu przed pracą, a właściwie to momenu z przed wyjścia. Kilka wiadomości na grupach, w których byłem członkiem, nic specjalnego. Na naszym, świerzym chacie tylko wiadomość od Ariany. Uważaj na siebie, wysłana kilka godzin temu.
Wyszedłem z komunikatora i kliknąłem w ikonkę telefonu. Mogłem oczywiście zrobić to przez kontakty, ale tak było po prostu szypciej. Numer Sary nie był aż tak zakopany pod stertą innych, to też dojście do niego tak było po prostu szypsze. Wybrałem go i przyłożyłem słuchawkę do ucha.
– Halloo? – Usłyszałem po chwili.
– No cześć, jak tam? – Zapytałem, prubując ukryć emocje w głosie.
– Powiem ci żyć się da. Trochę katarzysko dokucza, ale tragedii nie ma. Jak dobrze pójdzie, to do końca tygodnia się go pozbędę. – Odparła z lekką energią w głosie.
Starałem się wysłyszeć coś dziwnego, innego, nietypowego w jej głosie. Faktycznie, nosowa nutka tkwiła tam, jak żep na psim ogonie, więc w teorii wszystko było w porządku.
– Wpaść do ciebie jakoś, pomóc coś? Jutro mam wolne. – Zaproponowałem.
– Wiesz co? Odeśpię sobie jutro albo porobię coś sama, zobaczymy się jak wyzdrowieję. Z resztą, po co masz przejmować odemnie najgorsze? – Zapytała w taki sposób, że nie mogłem powstrzymać krutkiego wybuchu śmiechu.
– No jak tam uwarzasz. Zdrowiej. – Odparłem, rozłączając się.
W teorii wszystko wyglądało dobrze, o czym nie omieszkałem napisać na chacie.
– Ehh, dziewczyny. Po co od razu wieszacie psy na kimś, z kim mi się dobrze rozmawia? Gadałem z Sarą i faktycznie jakieś wirusisko ją trzyma. Wniosek, czyli to nie ona. – Napisałem, dodając złośliwy uśmieszek na końcu.
– Ja tam bym jednak dalej uważała. – Odpisała po chwili Alicja.
– Co tym razem? HIV? – Odpisałem, czując lekką złość na siostrę, która prubowała szukać dziury w całym. Z resztą, czy kiedykolwiek było inaczej? Hmmm, na to pytanie raczej odpowiadać nie muszę.
– Co ci powiedziała? – Napisała Ariana.
– Że się kuruje i jak szypko wyzdrowieje niedługo wraca do pracy. Chciałem ją odwiedzić, ale powiedziała, że chce sobie wyleżeć chorobę. Nic w tym dziwnego nie widzę. Wgl, po co ja dalej tkwię w tym temacie? Sprawa wyjaśniona. – Napisałem.
Przez długi czas nie było odpowiedzi, to też po prostu odłożyłem telefon na bok i zająłem się innymi sprawami. Przejżenie youtuba na większym ekranie, zrobienie jkiejś kolacji, sprawdzenie wiadomości, chwila relaksu po kolejnych pięciu dniach tyrania w biurze. Do piero jakoś po 23 odezwał się telefon. Akurat skończyłem oglądać film, "Szklaną pułapkę", do którego często wracałem, to też sięgnąłem po irytujące ustrojstwo.
Na chacie znajdowało się kilka wiadomości o treści podobnej do wcześniejszych. W końcu wiadomość od Arii sprawiła, że nie wiedziałem czy mam się śmiać, czy płakać.
– Pójdę do tego szpitala dzisiaj w nocy. Mam dziwne wrażenie, że będzie kolejne udeżenie. Babska intuicja mi to mówi. Zobaczymy, kto tutaj się z nami bawi. –
– Oszalałaś? A jak faktycznie będzie tam zabójca i ciebie skasuje? – Odpisałem wzburzony. Zawsze miała dziwne pomysły. Ale żeby takie coś?
Nie odpisała już, stając się niedostępną. Prubowałem się do niej dodzwonić, ale prędzej chyba uzyskał bym audiencję u prezydenta Polski. Po mimo kilku prób jej telefon był wyłączony, czy też rozładowany. Zadzwoniłem więc do Ali, która, tym razem, co dość dziwne podzielała moje zdanie uważając, że Ariana to idiotka, ale nie wykluczała możliwości w odpowiedni sposób, zukrycia opserwacji szpitala.
Położyłem się do łóżka, ale gdzie tam, nie mogłem zasnąć. W głowie kołatały mi się ostatnie zdażenia. W końcu wstałem. Chyba od jakiegoś czasu wiedziałem, co zrobię. Po prostu ubrałem się, napisałem siostrze jadę, po czym wsiadłem do auta.
Przeklinając głupotę przyjaciółki ruszyłem w stronę szpitala. Serce waliło mi jak młot kowalski. To prawda, była czasem irytująca i doprowadzała mnie do szewskiej pasji, ale nie wybaczył bym sobie, gdyby coś się jej stało. Gdyby z powodu mojej głupoty to ona figurowała by na pierwszych stronach gazet. Niby tajemniczy jak go nazywali wampir nie gustował w outsiderah, że tak to określę, ale kto wie, co takiemu do łba strzeli? To nie jest dyniowaty Caramel, tylko seryjny. Może zauważy dziewczynę gdzieś w krzakach, pomyśli że widziała, spłoszy się i zabije.
Gdy dotarłem pod szpital wybiła północ. Po prostu idealna pora na takie rzeczy. Zacząłem się rozglądać, ale nie widziałem niczego specjalnego. Po za, oczywiście, autem Ariany. Pustym.
– No ja pierdolę! – Warknąłem przez zaciśnięte zemby. Najpewniej czaiła się gdzieś, albo była już w środku. Brama wejściowa była zamknięta, ale nie takie rzeczy ta wariatka odwalała. Mogłem się po niej spodziewać wszystkiego.
Nie wiedząc, co robić spędziłem ponad godzinę w aucie, prubując dodzwonić się do przyjaciółki. Jej telefon jednak pozostawał martwy tak, jak przed moim wyjściem, co powodowało poczucie wzrastającego niepokoju. Wyjaśniłem sprawę Alicji, która też się ewidentnie wkurwiła i obiecała mi, że sobie poważnie porozmawia z naszą dezerterką.
Rozmowy rozmowami, ale gdzie ona była? Po pierwszej w nocy zdecydowałem, że zrobię coś, czego normalnie nigdy bym nie zrobił. Nie to, żebym się nie odważył, tylko po prostu nie jestem debilem. Mianowicie miałem na myśli włam na teren szpitala.
Zacząłem obchodzić budynek do okoła, lecz wszędzie wyglądał na dobrze zabezpieczony. W sumie, logicznie myśląc to jest szpital, a więc musi być chroniony, a raczej, izolowany. Gdyby jakiś wirus rozszalał się w środku mało kto by chciał, żeby wyszedł radośnie na świat. To nie był Elmo, czy bajkowa Dora, żeby go poznawać.
Na tyłach budynku znajdowała się mała furtka. I co ciekawe, była otwarta. W tym momencie jednak nie rozmyślałem czy był to przypadek, czy sekretne wyjście ochroniarza chadzającego tamtędy po browce, czy cokolwiek innego, tylko po prostu pchnąłem ją, wchodząc na teren.
Księżyc w miarę dobrze oświetlał wszystko, to też używanie dodatkowej latarki w telefonie raczej mijało się z celem. Chyba, że zachciało by mi się bawić w Eragona, oślepiającego Lethlrblakę zaklęciem garjzla, albo, gdyby naszła mnie ochota pobawić się w ducha.
No tak. Zawsze, kiedy jestem w stresie, do głowy przychodzą mi głupie myśli. Gożej, jak wisielczy humor.
Początkowo myślałem, żeby zacząć wołać Arianę po imieniu. To jednak wydało mi się bardzo głupim pomysłem. Po pierwsze, może jej nie było tutaj, tylko gdzieś w zaroślach na zewnątrz. Jak ją znałem, to była już w środku, ale lepiej dmuchać na zimne. Po drugie, mój krzyk mógłby być doskonałym naprowadzeniem dla ochrony szpitala. Zwłaszcza teraz, kiedy.
Zatrzymałem się na chwilę. Czy budynek nie powinien być dodatkowo chroniony z racji na sytuację? No właśnie. Tutaj ludzi mordują, i to nie pierwszy raz, a o tym nikt nic nie mówi. Mijałem lecznicę kilkukrotnie jadąc i wracając z pracy, czy będąc teraz, czyli o porze, o której atakował nasz niby wampir. A jak na razie nic. I jeszcze ta furteczka. Czy coś tu jest nie tak, czy to ja zaczynam wariować?
Z drugiej strony to jest wieś. Może ochronka zabalowała przy meczyku z najlepszym przyjacielem mężczyzny w ręku, albo po prostu przysnęło się panu Włodkowi na stołeczku? Wszak to wszystko to tylko ludzie. A po za tym, to nie był przecież pieprzony film akcji, tylko zwyczajne, chyba zwyczajne życie. Więc czego ja oczekiwałem, agentów interpolu, wynajętych najemników, czy może sterowanych zdalnie robotów napędzanych AI?
A jednak? A jednak coś wydawało mi się totalnie nie tak. Wejścia do samego budynku nie potrafiłem znaleść, to znaczy, wejścia dostępnego o tej porze bez wywoływania rabanu, nie licząc furtki oczywiście. No ale ona prowadziła tylko albo aż, na teren. Może nasz przysłowiowy Włodzimierz zapomniał o tej że, ale był już na tyle skrupulatny, by zamknąć wszystkie wejścia do samego budynku? Kto to wiedział.
Nie wiedziałem, co dalej robić. Telefon Ariany był oczywiście nieaktywny, a od tych moich rozmyślań, krążeń i teorii spiskowych wzrastał tylko lęk. Czas też pędził na przód jak ferrari. Już było po drugiej. Za raz będzie trzecia i co, morderca wyskoczy jak z pudełeczka?
We wszechogarniającej wszystko ciszy nagle usłyszałem dziwny dźwięk. Jakby, kroki? Zerwałem się gotów do biegu, czyjaś zimna ręka jednak skutecznie zatkała mi usta, a znajomy głos wyszeptał.
– Witaj, Radziu. –
Po chwili poczułem udeżenie, a świat na chwilę odpłynął.
Gdy się ocknąłem, a nie mogło być to długo po zapadnięciu w letarg zobaczyłem, że leżę na trawie, a nademną stoi znajoma postać. Stała jednak tak, bym nie widział jej twarzy, która ukryta była w cieniu. Byłem jednak pewien, że znam ten głos, że kogoś mi ona przypomina.
– Jak tam? – Zapytała, śmiejąc się cichutko.
– Co jest. – Zapytałem, podnosząc się na nogi. Dalej jednak nie mogłem dostrzedz, kto zaszczycił mnie swą obecnością.
– Powiem ci, że nie myślałam, że tak szypko zaczniesz węszyć. No ale, każdy się może pomylić, nie prawdasz? – Zapytała, na pewno kobieta, dalej ze złośliwą nutką w głosie.
– Aria, to ty robisz sobie ze mnie żarty? – Zapytałem głupio wiedząc, że to nie mogła być ona. Nie w takiej sytuacji.
– No nieee. Jeszcze mylisz mnie z taką ciapatą? Gdzieś tu pewnie krąży i szuka supermordercy, ale nią też się zajmę. Tylko, widzisz, teraz muszę ogarnąć ciebie. Choć niepowiem, trochę mi szkoda. –
– Sara! – Zawołałem olśniony. To był przecież jej głos. I faktycznie, zakatarzony.
Odwróciła głowę w moim kierunku, bijąc powolne, ironiczne brawo. Zadrżałem lekko, widząc tą bladą twarz wpatrującą się we mnie przenikliwymi oczami.
– Widzisz, a jednak nie głupiś, Radosławie. Wracając do tematu powiem ci, polubiłam cię i nie miałam nawet za miaru się z tobą konfrontować. To znaczy, spotykać, rozmawiać, pić, oglądać filmy, flirtować to chętnie, ale, rozumiesz, nie w tkiej chwili, nie w takiej, sytuacji. To miała być moja słodka tajemnica. – Powiedziała, odsłaniając w uśmiechu zęby. Spodziewałem się kłów wampira, lecz jej uzębienie było z pewnością zwyczajne, jak u każdego innego człowieka.
– O co tutaj do kurwy nędzy chodzi? Robisz sobie ze mnie jaja, czy też szukasz tego mordercy? – Zapytałem po chwili przyznając sobie w duchu medal za głupca roku.
– Po co mam szukać kogoś, kim, jestem ja sama? Czy jak szukasz biurokraty, to też wchodzisz w internet, czy zajmujesz się robotą? No weź. – Odparła, kręcąc oczami.
– O co tutaj chodzi, odpowiesz mi, czy mam dzwonić na policję? – Zapytałem, w duchu opieprzając siebie, że działam jak w typowym filmie akcji, a bardziej, operze mydlanej.
– Po co masz się kłopotać, Radusiu. Zostaw wszystko mnie. Zrobię, po co przyszłam, i już mnie tu nie będzie. Tylko, wybaczysz mi chyba, że ciebie też, usunę? Na prawdę nie chcę, ale, sam rozumiesz. Bez świadków. – Powiedziała, przysuwając się nieco bliżej.
– I po co ci to wszystko? – Zapytałem samemu nie wiedząc nawet, czemu jeszcze nie wyciągnąłem telefonu z kieszeni.
– Jakby ci to powiedzieć. Jak jesteś głodny, to idziesz do sklepu, kupujesz sobie wędlinkę, serek, chlebek, butelkę wody albo innego świństwa, wracasz do domu, żresz, i po problemie. Albo zamawiasz maka, kfc, albo innego chinola. A widziałeś kiedyś sklepy, w których sprzedawali by krew? Świerzą, bez chemii, krew? – Zapytała, co wytrąciło mnie z równowagi.
– Jesteś psychicznie chora, uważasz się za wampira i dla tego żłopiesz krew, czy jak? – Zapytałem oniemiały.
– Więcej, Radku. Nie muszę nikogo udawać, jeśli tym kimś jestem. Myślisz, że czemu znajdowane ciała miały nakłutą szyję i były odsączone ze wszystkich płynów? Że niby ktoś spuścił sobie to ot tak, dla zabawy, albo oddać do banku krwi? No nieee. Powiem ci, na tym świecie silniejszy zjada słabszego, albo sprytniejszego. A po za tym, każdy może być głodny, bo tak to już jest. I ja też. – Odpowiedziała spokojnie.
Im dłużej z nią rozmawiałem, tym dziwniej się czułem. To znaczy, nie mogłem ukrywać, że to, co mówiła nie miało sensu. Jednak wewnątrz siebie wiedziałem, że tak być nie powinno.
– Czemu tu nie ma ochrony? – Wypaliłem nagle, bo to też nie dawało mi spokoju.
Sara uśmiechnęła się szeżej, odsłaniając jeszcze więcej śnieżnobiałych zębów.
– Wszyscy śpią. Powiem ci, że dosypanie środków nasennych do piwa, które wcześniej zaoferowało się kupić nie jest aż tak trudne. Jak umiesz zamknąć ponownie butelki tak, by nikt nie skapnął się, że były ruszane, to droga jest wolna. – Odpowiedziała ze spokojem.
– Czemu tutaj, czemu my? Nasze spotkanie było ustalone, i to, że tu jesteś? –
– To akurat czysty przypadek. Wiesz, nie mogę przebywać zbyt długo w jednym miejscu, bo ktoś może coś podejżewać. Dlatego przenoszę się to tu, to tam, gdzie akurat będzie miejsce, w którym wiem, że sprawa nie zyska wielkiego rozgłosu. Albo zkorumpowane, wielkie miasto, albo właśnie mała wieś, w której raczej wszystko załatwia się wewnątrz murów i sprawy nie zyskują wielkiego rozgłosu. Jak ktoś jest sprytny, to sobie poradzi z taką sytuacją. A jak robisz to od dłuższego czasu, to, stary, nabierasz wprawy. –
– A sny? Te, o których ci opowiadałem? Ale dobra, bo nie mamy czasu. Za niedługo środki nasenne przestaną działać i te kukle z ochrony się obudzą, a ja muszę szypko znikać. – Powiedziała, rzucając się na mnie. Otworzyła usta szeroko, szeżej niż wcześniej, choć nie wydawało mi się, żeby było to możliwe. I wtedy, jej przednie zemby wydłużyły się, przemieniając w długie kły.
Osłoniłem się rękami czując, że grunt ucieka mi z pod nóg. Życie jednak postanowiło napisać mi jeszcze inny scenariusz, ponieważ po między nas wdarł się ktoś jeszcze, rzucając Sarę na ziemię.
– Aria? – Zapytałem patrząc na dziewczynę, która właśnie uratowała mi życie, albo, jak kto woli nie pozwoliła mnie wyssać.
– I kto miał rację? – Zapytała ze swoim charakterystycznym humorem, choć widziałem na jej twarzy ulgę i napięcie jednoczeście. Dość dziwny widok.
– Pojebało cie! Zapytałem. Miałem ochotę wyrzucić jej w tym momencie wiele. To, jaka była głupia, jaka brawurowa, jaka impulsywna. Ale wiedziałem, że nie ma czasu, bo wampirzyca zrywała się właśnie z ziemi z wyrazem czystej wściekłości na twarzy.
– No proszę, odnalazła się nasza zaginiona. Ciebie też wyssę! – Wrzasnęła, rzucając się w stronę Ariany.
– Zapomnij o tym! – Odparłem, odpychając ją tak, że upadła. To znaczy prawie upadła, bo tym razem zachowała równowagę.
– Nie chcecie mnie zezłościć, możecie wierzyć, ludzie. Warknęła, patrząc na nas z nienawiścią. Wiedziałem, że za chwilę nastąpi decydujący moment.

Opublikowano

6 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink